Polska szkoła w kryzysie. Dlaczego reformy nie działają

  • Prof. Roman Leppert / Ideatorium
    Prof. Roman Leppert / Ideatorium

*W krajach skandynawskich obowiązuje zasada „mniej znaczy lepiej”. Mniej rozbudowane podstawy programowe, mniej formalnego oceniania, a więcej skupienia na indywidualnym rozwoju ucznia.

*Barbara Nowacka próbuje nas cofnąć w wymiarze programowym do lat 70. i 80. XX w.

*Badania pokazują, że połowa osób, które rozpoczynają pracę w szkole, rezygnuje w ciągu pierwszych pięciu lat.

*Reforma w 2026 r. nie będzie ostatnią – za kilka lat kolejny minister ogłosi nową reformę, a nauczyciele znów będą musieli dostosowywać się do nowej sytuacji.

*Stomatologizacja edukacji, rosnące nierówności społeczne, problem funkcjonalnego analfabetyzmu – to wszystko skłania do pesymizmu.

Z prof. Romanem Leppertem rozmawia Anna Siedlińska.

Anna Siedlińska: Ostatni raport OECD jest dla Polski miażdżący. Aż 39 proc. dorosłych Polaków ma najniższy poziom biegłości czytania ze zrozumieniem (średnia dla krajów OECD to 26 proc.), 38 proc. ma najniższe kompetencje w obszarze liczenia (średnia OECD to 25 proc.), a w zakresie adaptacyjnego rozwiązywania problemów 48 proc. Polaków plasuje się w najniższym przedziale biegłości (średnia to 30 proc.). Wygląda na to, że polska szkoła nie działa. Jesteśmy krajem funkcjonalnych analfabetów?

Roman Leppert: Ten wynik nie zaskakuje. Już w latach 70. XX w. prof. Zbigniew Kwieciński badał poziom umiejętności czytania ze zrozumieniem wśród absolwentów szkół podstawowych. Wówczas okazało się, że co piąty uczeń był funkcjonalnym analfabetą. Dziś, mimo wprowadzenia egzaminów zewnętrznych, sytuacja nie uległa poprawie. Wskaźnik funkcjonalnego analfabetyzmu wśród kończących szkołę podstawową sięga nawet 25 proc. To pokazuje, że problem jest systemowy i trwa od dziesięcioleci.

Dwadzieścia lat temu przeprowadziłem badanie umiejętności czytania ze zrozumieniem wśród studentów rozpoczynających studia pedagogiczne. Był to czas, gdy o miejsce na studiach wciąż się rywalizowało – kandydatów było więcej niż miejsc. Do tych samych studentów wróciłem po pięciu latach, by zbadać, jak ich umiejętności czytania ze zrozumieniem wyglądają na końcu studiów.

AS: I jakie były wyniki?

RL: Na początku studiów były bardzo dobre. Praktycznie wszyscy studenci osiągali wysokie wyniki. To mnie nie dziwiło, w końcu byli to absolwenci szkół średnich, którzy przeszli przez selekcyjny system rekrutacji. Jednak po pięciu latach studiów, mimo intensywnego treningu edukacyjnego, wyniki były… niższe. Studenci kończący studia uzyskiwali gorsze rezultaty niż pięć lat wcześniej. To pokazuje, że nawet wśród najlepszych, wyselekcjonowanych uczniów umiejętność czytania ze zrozumieniem może ulec regresowi.

AS: Co to oznacza dla systemu edukacji?

RL: Jeśli rejestrujemy regres umiejętności czytania ze zrozumieniem wśród studentów, to tym bardziej możemy spodziewać się podobnego zjawiska wśród tych, którzy wybrali szkoły branżowe lub średnie i od razu po ich ukończeniu weszli na rynek pracy. Zastanawiające jest to, że mimo iż od dziesięcioleci wiemy o tym problemie, podejmujemy różne działania, przeprowadzamy reformy, zmieniamy podstawy programowe – wskaźnik funkcjonalnego analfabetyzmu wciąż nie spada.

AS: Lepsze wyniki mają kraje skandynawskie. Jak to się dzieje?

RL: W krajach skandynawskich obowiązuje zasada „mniej znaczy lepiej”. Mniej rozbudowane podstawy programowe, mniej formalnego oceniania, a więcej skupienia na indywidualnym rozwoju ucznia. W Finlandii, która jest często stawiana za wzór, oceny pojawiają się dopiero w ósmej klasie. Wcześniej uczniowie otrzymują informację zwrotną, która pomaga im zrozumieć, co robią dobrze, a nad czym muszą jeszcze popracować. To zupełnie inne podejście niż w Polsce, gdzie oceny często stają się celem samym w sobie. Ważnym elementem systemu skandynawskiego jest też praca zespołowa. Młodzież uczy się przede wszystkim współpracować, dzielić wiedzą i wspólnie rozwiązywać problemy.

AS: A jak wygląda kwestia rozwijania umiejętności manualnych? W Polsce takie zajęcia są traktowane po macoszemu.

RL: Można wręcz odnieść wrażenie, że wypadły one z głównego nurtu edukacji. Tymczasem, jak pokazuje koncepcja poznania ucieleśnionego, myślenie to nie tylko proces zachodzący w mózgu. Człowiek myśli również poprzez relacje społeczne, ruch, gesty czy pracę z przedmiotami. Kiedy uczniowie angażują się w działania manualne, rozwijają nie tylko zdolności praktyczne, ale także umiejętności analityczne i kreatywne.

AS: Polska szkoła nie nadąża za światem?

RL: Utknęliśmy w koncepcji szkoły skoncentrowanej na czynnościach, których efekty zależą głównie od możliwości intelektualnych ucznia. Tymczasem ludzie są różni – różnią się nie tylko kolorem oczu, ale także umiejętnościami, predyspozycjami i zainteresowaniami. Jednym z rozwiązań mogłoby być zróżnicowanie systemu edukacyjnego nie tylko w wymiarze strukturalnym, ale także programowym. Wciąż zakładamy, że wszyscy uczniowie muszą nauczyć się tego samego. Tymczasem w krajach takich jak Anglia czy USA istnieje możliwość wyboru poziomu zaawansowania w poszczególnych przedmiotach. W Polsce wciąż brakuje takiej elastyczności.

AS: Nasi politycy mają skłonność do przeprowadzania kolejnych „liftingów” systemu oświaty. Likwidacja obowiązkowych zadań domowych czy zmniejszenie liczby godzin religii to zmiany kosmetyczne. Czy reforma zapowiadana na 2026 r. przyniesie poważniejsze zmiany?

RL: Reforma Anny Zalewskiej z 2017 r. nie dokonała żadnej zasadniczej zmiany w wymiarze programowym, a strukturalnie cofnęła nas do lat 60. XX w. Teraz Barbara Nowacka próbuje nas cofnąć w wymiarze programowym do lat 70. i 80. XX w. Reforma ta rozpoczęła się od opracowania „profilu absolwenta”, czyli wyobrażenia sobie, jak ma wyglądać „produkt” na końcu edukacji. To metaforyczne rozpoczynanie budowy domu od dymu z komina.

AS: Czyli zapowiada się kolejny lifting?

RL: Niestety na to wygląda. Państwo próbuje określić, jacy mają być obywatele, zamiast stworzyć warunki do ich rozwoju. Edukacja to nie produkcja, a szkoła to nie fabryka. Rolą państwa jest tworzyć warunki, w których każdy uczeń może rozwijać swoje talenty i zainteresowania. Jak trafnie zauważyła Zofia Grudzińska, nauczycielka języka angielskiego zaangażowana w ruchy edukacyjne, istotą sprawy jest wybór między „profilem absolwenta” a „profilem szkoły”. Problemem nie jest to, jaki ma być absolwent na wyjściu, ale jaką szkołę chcemy stworzyć. Tymczasem zapowiadana reforma sprowadza się do zasady „jeszcze więcej tego samego, tylko nieco inaczej”. To nie wystarczy, by naprawić polską edukację.

AS: Na swoim profilu na Facebooku pisał pan o „ukrytym programie reformy edukacji”.

RL: Objawia się on na wiele sposobów. Po pierwsze, mamy do czynienia z całym systemem niepublicznych ośrodków doskonalenia nauczycieli, które mają tendencję do tworzenia modnych kategorii edukacyjnych. Kilka lat temu taką kategorią były „kompetencje kluczowe”. W ramach najnowszej reformy w „profilu absolwenta” pojawiła się kategoria „sprawczość”. I co się dzieje? Niepubliczne ośrodki doskonalenia nauczycieli już organizują szkolenia na ten temat. Za chwilę „sprawczość” stanie się najpopularniejszym hasłem w edukacji. Na czele zespołu, który opracował podstawę programową przedmiotu edukacja obywatelska, stoi dr Jędrzej Witkowski, prezes Fundacji Centrum Edukacji Obywatelskiej. Zanim pani minister podpisała rozporządzenie wprowadzające podstawę programową, Fundacja już zaproponowała nauczycielom płatne kursy. Ta praktyka budzi poważne wątpliwości etyczne.

AS: I pokazuje, jak łatwo stworzyć iluzję zmian.

RL: To nie wszystko. Najbardziej niepokojącym przejawem ukrytego programu jest stopniowe ograniczanie autonomii nauczycieli. Dr Tomasz Gajderowicz, zastępca dyrektora Instytutu Badań Edukacyjnych, mówi o jej redefinicji. Brzmi to niewinnie, ale w praktyce oznacza, że nauczyciele stracą autonomię metodyczną. Dziś narzuca im się czego mają uczyć, po najnowszej reformie stracą wpływ na to, jak mają to robić. Staną się wykonawcami odgórnie narzuconych procedur. A to już jest poważne zagrożenie dla jakości edukacji.

AS: Czyli reforma nie tylko nie rozwiąże problemów, ale może je pogłębić?

RL: Niestety tak. Ukryty program reformy edukacji to nie tylko biznesowe interesy czy modne hasła. To także stopniowe odbieranie nauczycielom autonomii i wolności w kształtowaniu procesu edukacyjnego. Jeśli nauczyciele stracą możliwość decydowania o tym, jak uczą, stracimy coś bardzo ważnego: kreatywność, zaangażowanie i pasję, które są kluczowe dla skutecznej edukacji. Reforma, która miała naprawić system, może go jeszcze bardziej zbiurokratyzować i pozbawić elastyczności.

AS: Wydaje się, że zauważają to rodzice i coraz częściej posyłają dzieci do prywatnych szkół. 

RL: Proces ten nasilił się podczas pandemii. W 2013 r. do szkół niepublicznych uczęszczało zaledwie 3,5 proc. uczniów, a w 2022 r. – już 6,3 proc. Co ciekawe, ani poprzedni, ani obecny rząd nie podjął skutecznych działań, aby ten trend zatrzymać. Jeden z użytkowników Facebooka trafnie nazwał to zjawisko „stomatologizacją edukacji”. Edukacja staje się coraz bardziej prywatna, a dostęp do niej zależy od zasobności portfela.

AS: Edukacja staje się dobrem luksusowym?

RL: W pewnym sensie tak. Sama możliwość wyboru typu szkoły nie powinna niepokoić, pod warunkiem że podejmowana przez nas decyzja nie zależy głównie od statusu socjoekonomicznego rodziny. Niestety, w Polsce tak właśnie jest. Szkoły niepubliczne funkcjonują głównie w dużych miastach, gdzie czesne sięga kilku tysięcy złotych miesięcznie. Kto może sobie na to pozwolić? Z pewnością nie sprzątaczka, kasjerka czy nawet nauczycielka. Dla większości rodzin szkoła publiczna pozostaje jedyną opcją.

AS: To gotowy przepis na pogłębienie nierówności społecznych.

RL: I kolejny przejaw ukrytego programu polityki oświatowej, który państwo de facto realizuje. Z jednej strony mamy szkoły niepubliczne, które oferują wysoki standard edukacji, ale są dostępne tylko dla nielicznych. Z drugiej strony – szkoły publiczne, które często borykają się z niedofinansowaniem, przepełnionymi klasami i brakiem kadry.

AS: Wygląda na to, że państwo nie wywiązuje się ze swojego obowiązku i outsourcuje edukację…

RL: Dokładnie. Edukacja powinna być jednym z filarów polityki społecznej państwa, której celem jest zmniejszanie nierówności, a nie ich pogłębianie. Tymczasem obserwujemy tendencję do – użyję pani określenia – outsourcowania edukacji. Jeśli ten trend się utrzyma, możemy doprowadzić do sytuacji, w której szkoła publiczna stanie się szkołą drugiej kategorii, a dostęp do dobrej edukacji będzie przywilejem nielicznych. To nie jest przyszłość, którą powinniśmy akceptować.

AS: Ponad połowa nauczycieli w naszym kraju to osoby po 50. roku życia. To oznacza, że w ciągu najbliższych 10 lat wielu z nich przejdzie na emeryturę. Kto ich zastąpi?

RL: Zainteresowanie studiami nauczycielskimi jest niewielkie, a to ma swoje źródło m.in. w braku finansowej atrakcyjności tego zawodu. Nauczyciel rozpoczynający pracę w szkole zarabia na poziomie minimalnej płacy krajowej. To nie jest wynagrodzenie, które przyciągnie młodych, ambitnych ludzi. 

AS: A co z tymi, którzy jednak decydują się na pracę w szkole?

RL: Badania pokazują, że połowa osób, które rozpoczynają pracę w szkole, rezygnuje w ciągu pierwszych pięciu lat. Rozmawiałem ostatnio z dyrektorką jednej z dużych bydgoskich szkół. Proszę sobie wyobrazić, że od pięciu lat nie udało jej się zatrudnić nowego nauczyciela. Nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że po prostu nie ma chętnych. To pokazuje skalę problemu.

AS: Co wobec tego przyniesie przyszłość? 

RL: Po pierwsze, dotychczasowi nauczyciele będą pracować coraz dłużej, zachęcani dodatkowymi benefitami, takimi jak nagrody za długoletnią pracę. Po ich otrzymaniu wielu z nich i tak odejdzie na emeryturę, co tylko pogłębi problem. Po drugie, spójrzmy na demografię. W 2024 r. urodziło się tylko 250 tys. dzieci. Gdy tak nieliczne roczniki rozpoczną edukację, zapotrzebowanie na nauczycieli naturalnie się zmniejszy.

AS: I problem kadrowy rozwiąże się sam. 

RL: Ale nie poprawi to jakości edukacji. Nawet jeśli liczba nauczycieli będzie wystarczająca, to bez systemowych zmian, takich jak podwyżki wynagrodzeń czy poprawa warunków pracy, trudno będzie przyciągnąć do tego zawodu młodych, ambitnych ludzi.

AS: Kto dziś decyduje się na pracę w szkole?

RL: Można wyróżnić dwie grupy studentów wybierających studia nauczycielskie. Pierwsza to osoby, które od początku wiedzą, że chcą uczyć. To często pasjonaci, którzy mają jasno określony cel. Druga grupa to ci, którzy traktują przygotowanie pedagogiczne jako plan awaryjny. Wybierają ten kierunek, bo nie dostali się na inne studia lub nie mają pomysłu na swoją przyszłość zawodową.

AS: W latach 2023–2024 z systemu edukacji zniknęło 13 tys. nauczycieli poniżej 26. roku życia oraz kolejne 13 tys. w przedziale wiekowym 26–30. Młodzi zdolni nauczyciele odchodzą z zawodu. Jak zatrzymać w systemie tych, którzy mogą wnieść powiew świeżości?

RL: Zacznę żartobliwie. Papieża Jana Pawła II zapytano kiedyś, ile osób pracuje w Watykanie. Po chwili namysłu papież odpowiedział, że mniej więcej połowa. I ze szkołą jest podobnie. Ważne jest, czy w danej szkole tych, którym się chce, jest więcej niż połowa czy mniej. A to zależy od wielu czynników, ale w największym stopniu od dyrektorów. Jeśli wynagrodzenie nie zachęca, a praca wśród ludzi ceniących status quo nie pomaga, to dyrektor musi stać się liderem, który ukształtuje atmosferę i sposób funkcjonowania grona pedagogicznego. Liderem, który potrafi inspirować, motywować i budować zespół.

AS: Kluczem jest więc dobre zarządzanie szkołą?

RL: Tak, ale nie tylko. Dyrektorzy i nauczyciele, których goszczę w moim „Akademickim Zaciszu”, twierdzą, że jedynym sposobem na zatrzymanie młodych nauczycieli jest „ucieczka do przodu”. Chodzi o organizowanie pracy w taki sposób, aby zamiast koncentrować się na problemach, wspólnie szukać rozwiązań. Należy budować atmosferę współpracy, w której młodzi nauczyciele poczują, że ich głos ma znaczenie, ich pomysły są doceniane, że mogą realnie wpływać na to, co dzieje się w szkole. Jeśli dyrektor potrafi zbudować zespół, w którym nauczyciele wspólnie rozwiązują problemy, dzielą się doświadczeniami i uczą od siebie nawzajem, to młodzi ludzie chętniej zostaną w zawodzie.

AS: Według badania PIRLS 2021 pod względem ogólnej satysfakcji zawodowej nauczycieli Polska znalazła się na ostatnim, 53. miejscu. Dlaczego jest tak źle?

RL: Po pierwsze, im dłużej nauczyciel pracuje, tym większe jest ryzyko wypalenia zawodowego. To naturalne, że po latach pracy w trudnych warunkach motywacja spada. Po drugie, nauczyciele są zmęczeni ciągłymi zmianami. Reforma w 2026 r. nie będzie ostatnią – za kilka lat kolejny minister ogłosi nową reformę, a nauczyciele znów będą musieli dostosowywać się do nowej sytuacji. Po trzecie, nauczyciele czują się społecznie niedocenieni. Nie chodzi tylko o niskie wynagrodzenia, ale także o brak prestiżu tego zawodu. Nie doceniamy ich roli w kształtowaniu przyszłych pokoleń.

AS: Dlaczego o szkole mówi się tak źle? Narzekają zarówno nauczyciele, rodzice, jak i uczniowie.

RL: To złożony problem. Z jednej strony, jak zauważył prof. Wojciszke, mamy w Polsce kulturę narzekania. Z drugiej strony, szkoła i zawód nauczyciela są przedmiotem gorących debat publicznych. 

AS: Debaty te często dotyczą wynagrodzeń, 18-godzinnego etatu, długich wakacji czy dorabiania na korepetycjach. Mam jednak wrażenie, że problem jest głębszy…

RL: Oczywiście. Mamy do czynienia z głęboką zmianą kulturową. Tradycyjnie praca nauczyciela była kojarzona z przekazywaniem wiedzy, z „oświecaniem” – stąd zresztą termin „oświata”. Jednak dziś nauczyciele nie są już głównym źródłem wiedzy. W dobie Internetu i sztucznej inteligencji ich rola się zmieniła. Niestety, społeczeństwo nie docenia jeszcze tego, co jest równie ważne w pracy nauczyciela, mianowicie kształtowania umiejętności. Nauczyciele nie tylko przekazują wiedzę, ale także uczą krytycznego myślenia, rozwiązywania problemów, współpracy i odpowiedzialności. To są umiejętności kluczowe w dzisiejszym świecie, ale często pozostają niezauważone przez opinię publiczną.

AS: Niedocenienie nauczycieli, nie tylko finansowe, jest więc kolejnym kluczowym problemem polskiej szkoły. 

RL: Dokładnie. Zapominamy, że ta praca wymaga ogromnego zaangażowania, kreatywności i cierpliwości. Potrzebujemy nie tylko reformy systemu, ale także zmiany w sposobie, w jaki mówimy o szkole i nauczycielach. To jest równie ważne jak podwyżki wynagrodzeń czy poprawa warunków pracy.

AS: Co zrobić, żeby odbudować prestiż zawodu nauczyciela?

RL: Po pierwsze, konieczne jest wprowadzenie stałego mechanizmu podnoszenia wynagrodzeń nauczycieli. Nie może on zależeć od widzimisię polityków czy aktualnej sytuacji budżetowej. Powinien to być automatyczny system, który zapewni wzrost wynagrodzenia nauczycieli proporcjonalnie do wzrostu płac w innych sektorach. 

AS: Pieniądze są ważne, ale to przecież nie wszystko…

RL: Kolejnym krokiem powinna być samoorganizacja nauczycieli. To jedna z nielicznych grup zawodowych, które nie mają silnego samorządu zawodowego. Związki zawodowe reprezentują tylko część grupy. Nauczyciele muszą nauczyć się skutecznie reprezentować swoje interesy. To dałoby im większą siłę negocjacyjną i wpłynęłoby na poprawę ich statusu społecznego.

AS: A co z rozwojem zawodowym?

RL: I tu dochodzimy do trzeciego elementu, mianowicie odnawiania kwalifikacji nauczycielskich. Nie chodzi jednak o przypadkowe szkolenia, które często są jedynie formalnością. Proponuję wprowadzenie systemu, w którym nauczyciele po 10 latach pracy mogliby skorzystać z rocznego urlopu na odnowienie kwalifikacji. Nie byłby to urlop wypoczynkowy, ale czas na zdobycie nowej wiedzy i poznanie najnowszych trendów w edukacji. Nauczyciel wróciłby do szkoły z nowymi pomysłami i energią, co wpłynęłoby pozytywnie na jakość nauczania.

AS: Obecnie nauczyciele mają prawo do rocznego urlopu zdrowotnego.

RL: Tak, jednak efekty takiego urlopu mają charakter jedynie jednostkowy. Potrzebujemy zmian, które będą miały realny wpływ na całą grupę zawodową, a nie tylko na pojedyncze osoby. Tylko w ten sposób możemy odbudować prestiż zawodu nauczyciela i zatrzymać w nim najlepszych.

AS: Te trzy kroki są w stanie zmienić sytuację nauczycieli, ale nie są w stanie zmienić sytuacji oświaty w ogóle. Jaka jest pana zdaniem najważniejsza zmiana, którą powinniśmy wprowadzić?

RL: Najważniejszą zmianą, o której wspomniałem już wcześniej, jest wprowadzenie zróżnicowania programowego. Obecnie mamy zróżnicowanie strukturalne: szkoły publiczne, niepubliczne, edukację domową, ale wciąż zakładamy, że wszyscy uczniowie muszą nauczyć się tego samego. To błąd. Powinniśmy stworzyć system pozwalający każdemu rozwijać się w obszarach, w których czuje się silny. Niestety, reforma planowana na 2026 r. tego nie przewiduje. 

AS: Jak pan patrzy na przyszłość polskiej szkoły: z optymizmem czy niepokojem?

RL: Zdecydowanie z niepokojem. Stomatologizacja edukacji, rosnące nierówności społeczne, problem funkcjonalnego analfabetyzmu – to wszystko skłania do pesymizmu. Kiedy patrzymy na wyniki egzaminów zewnętrznych, widzimy dwie grupy uczniów: bardzo słabych i bardzo dobrych. Brakuje nam tego „środka”, czyli uczniów o przeciętnych, ale stabilnych wynikach. To pokazuje, że system nie radzi sobie z zapewnieniem równych szans wszystkim uczniom.

AS: Czyli nie ma nadziei?

RL: Nadzieja jest, ale tylko na poziomie jednostkowym. Rodzice mogą posyłać dzieci do szkół niepublicznych, wybierać edukację domową lub szukać lepszej szkoły publicznej. Jednak na poziomie systemowym jej nie widać. Ci, którzy projektują reformę 2026 r., przekonują nas, że wszystkie problemy polskiej szkoły zostaną rozwiązane. Ale nie bądźmy naiwni.

___

Prof. Roman Leppert – pedagog z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, redaktor naczelny „Przeglądu Pedagogicznego”, twórca „Akademickiego Zacisza” i pomysłodawca Wirtualnego Uniwersytetu Pedagogicznego. Od lat inspiruje nauczycieli i edukatorów do zmiany polskiej edukacji na lepsze.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.