Nie ma innowacyjnej gospodarki bez innowacyjnego człowieka.

O zmianach w globalnej ekonomii, atutach polskiej gospodarki i marce kraju z wicepremierem i ministrem gospodarki Januszem Piechocińskim rozmawiają Krzysztof Przybył i Adam Mikołajczyk.

Adam Mikołajczyk: Panie premierze, przyszło panu koordynować rozwój polskiej gospodarki w bardzo trudnych czasach…

Janusz Piechociński: Świat jest w okresie niepewności i bezradności. Nie potrafimy dziś znaleźć rozwiązania najważniejszych problemów globalnych. W mojej ocenie skończyła się era cykli koniunkturalnych w gospodarce światowej. Nawet w najlepszym okresie ożywienia gospodarczego można zbankrutować w każdym miejscu na świecie, a w czasie największego kryzysu można bardzo wiele zyskać. Zatem nie straszmy siebie nawzajem, nie syćmy się niepewnością i lękiem przed inwestowaniem, tylko zastanówmy się, jak widmo zagrożeń przekształcić w zbiór szans i korzyści.

Krzysztof Przybył: Kto wygra walkę o nowe rynki?

JP: Europa nie docenia dynamiki zmian zachodzących w postawach ludzkich i w gospodarce Ameryki Południowej i Azji. Tracimy zdolność do regulacji tych zjawisk. Wielkie światowe organizacje, jak ONZ i WTO, czy spotkania Grup G2, G8, G20 nie dają już skutecznych odpowiedzi, jak reagować i wpływać na zachodzące w świecie zmiany ekonomiczne. To pokazuje, z jakimi problemami musi się mierzyć każdego dnia minister gospodarki.

AM: Co jest zatem atutem polskiej gospodarki?

JP: Na pewno atutem polskiej gospodarki jest duch przedsiębiorczości Polaków, taki na pograniczu życiowego cwaniactwa. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które nie musi zaczynać wszystkiego od początku, ale „dokłada” do tego, co pozostawili rodzice. Patrząc na bieg naszej historii, można zauważyć, że państwo polskie powstało na gruzach I wojny światowej i od razu musiało zmagać się z dramatem wielkiej inflacji lat 20. i tzw. wielką depresją lat 30. ubiegłego wieku. Odbudowa i pierwsze sukcesy państwa polskiego zostały przerwane tragedią II wojny światowej, po której nastąpił socjalistyczny okres gospodarki nierynkowej, aż do tzw. ustawy  Wilczka z 1989 r., zgodnie z którą „podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach”. Spowodowało to aktywizację drobnych przedsiębiorców, którzy utworzyli wiele nowych miejsc pracy, przyczyniając się w ten sposób do boomu lat 90. Była to przedsiębiorczość siermiężna, z koreańską elektroniką, cytrusami i bielizną w ulicznych „szczękach”. Ten obraz pokazuje, jak wielką drogę przebyliśmy, jak bardzo powinniśmy być dumni z osiągniętego rezultatu. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej nastąpił duży transfer emigracji zarobkowej. Europa doceniła pracowitość, pomysłowość i zaradność Polaków, wykorzystała gotowość do pracy za niższe stawki, co czasem wzbudzało protesty na rynkach lokalnych. Kryzys globalny, nękający świat od roku 2007, na szczęście obszedł się z nami względnie łaskawie, bo jako jedyni w Europie nie odnotowaliśmy spadku PKB. Sama Europa już niestety gorzej sobie z nim radzi. Niejednokrotnie pytałem, dlaczego europejski przemysł motoryzacyjny nadal płaci cenę kryzysu, skoro światowa motoryzacja już dawno się z nim uporała, dlaczego w Europie poziom  przemysłu cementowego, stalowego czy ceramiki budowlanej jest niższy niż na świecie. Potrzebna jest innowacyjna i konkurencyjna gospodarka, aby  móc wejść na dobrą pozycję do strefy euro, aby działać na warunkach partnerskich w strefie wolnego handlu z Japonią, Koreą Południową czy USA. Nie możemy być tylko odbiorcą towarów lub dostawcą podzespołów o najniższej rentowności. Musimy być innowacyjni, konkurencyjni, wysokowydajni. Odnotowujemy już poprawę tych wskaźników, jednak muszę przyznać, że nie przekłada się to jeszcze na wzrost zatrudnienia i zmniejszenie stopy bezrobocia.

AM: Co właściwie oznaczają pojęcia konkurencyjności i innowacyjności w gospodarce?

JP: Nie ma innowacyjnej gospodarki bez innowacyjnego człowieka. Jeżeli przedsiębiorca będzie innowacyjny i konkurencyjny, to taki też będzie jego zakład, branża, gospodarka i państwo. Musimy zrozumieć, że światowy kryzys nie jest tylko kryzysem społeczno-gospodarczym, to erozja postaw wobec pędu zachodzących w świecie zmian. Gnębią nas pytania: czy nadążamy za postępem, czy wyprzedzamy konkurencję, czy jesteśmy otwarci, czy nauczyliśmy się nowej sztuki rywalizacji, nie poprzez walkę, ale poprzez otwartość na współpracę i współdziałanie. Podczas licznych spotkań z młodymi przedsiębiorcami słyszę coraz częściej niepokojącą opinię, że własny biznes to tytaniczna praca przez całą dobę i 360 dni w roku. Młode osoby, które dziedziczą firmę, często nie chcą pracować tak ciężko jak rodzice. Wychodzą z założenia, że sprzedaż dorobku oznacza mniej kłopotów, a czasem nawet wystarczy na godne życie. To obrazuje niezwykle ważny dla polskiej gospodarki problem przedsiębiorczości firm rodzinnych, które przezwyciężając absurdy czasów PRL-u i nakaz wytężonej pracy drapieżnego kapitalizmu lat 90., napotykają wymogi konkurencyjności wyznaczone przez czasy pokryzysowe, które stają się dla nich nie do spełnienia.

KP: Umiemy już mówić o swoim sukcesie? Jesteśmy optymistami?

JP: Spotykam wielu cudzoziemców, którzy są pod wrażeniem zmian, jakie dokonały się w naszym kraju na przestrzeni ostatnich 25 lat. To zmiany wręcz epokowe. Duch przedsiębiorczości, duch narodu polskiego został wzbudzony wezwaniem Jana Pawła II, który nie nawoływał do walki z komunizmem, ale do tego, abyśmy byli solidarni, wspólnotowi i domagali się przypisanych każdemu narodowi praw do samostanowienia i wolności. Jednocześnie nasz papież nauczał, że jeżeli żądamy wolności, to musimy sami stać się odpowiedzialni za tę wolność, za państwo i za siebie. Dzisiaj ta nauka nadal pozostaje aktualna, jesteśmy odpowiedzialni za nasz kraj i jego markę. Musimy nauczyć się być optymistami, z dumą mówić o pozytywach i sukcesach. „Nie jedźcie do Francji, jedźcie do Polski, tam jest przyszłość” – tak brzmiały tytuły czołowych niemieckich gazet. Tymczasem na spotkaniach z przedsiębiorcami słychać narzekania. Spotkałem niedawno przedsiębiorcę z Suwalszczyzny, który utyskiwał, że źle się dzieje. Zapytałem, czy ma problemy, czy bankrutuje. A on odpowiada, że zwiększył zyski, natomiast zbankrutował kapitał szwajcarski działający na jego rynku, ponieważ nie wprowadzał nowych produktów i nie inwestował w ludzi oraz firmę. Na tym przykładzie widać, że Polacy wbrew faktom chcą widzieć świat w czarnych barwach. Tymczasem przekaz powinien być taki, że jesteśmy przedsiębiorczy, innowacyjni, konkurencyjni. Odnieśliśmy sukces.

AM: Mówi się, że przewagę konkurencyjną kraju na arenie międzynarodowej buduje też silna marka kraju.

JP: To prawda. Pamiętam, że dyskusja o marce Polska zaczęła się w połowie lat 90. z inicjatywy Jacka Dzierwy, ówczesnego przedstawiciela firmy Procter & Gamble na Europę Środkowo-Wschodnią i Polskę, który rozpoczął tę debatę, nawołując: „Budujmy polską markę!”. Cenne były również inne inicjatywy, w tym także pod patronatem prezydenta, jak choćby Konkurs „Teraz Polska”. Wraz z rozwojem i stabilizacją gospodarki i poziomu życia społecznego przyszła refleksja, co dzisiaj znaczy polskość, czy  można być dumnym z tego, że jest się Polakiem, jak upowszechniać markę Polska. Najlepszymi ambasadorami kraju są jego obywatele. Polacy, zakochani w turystyce, podróżujący po świecie, stają się wizytówką swojego kraju, naszej kultury, wiedzy, pomysłowości. Nawiązujemy kontakty towarzyskie i biznesowe. Od tych spotkań w skali mikro tworzy się obraz kraju w skali makro. W ten sposób każdy z nas odpowiada za budowę marki kraju i jego prestiż.

Kiedy zostałem wicepremierem w grudniu 2012 r., od razu zaproponowałem dyskusję społeczną o tym, na czym polega patriotyzm gospodarczy, szczególnie w obliczu globalizacji i mądrego umiędzynarodowienia gospodarki. Czy można – lub nawet trzeba – „zmuszać” obywateli, aby kupowali towary tylko dlatego, że wyprodukował je ich sąsiad, współobywatel? Najważniejsze jednak, aby zrozumieć, że kupując dany produkt czy usługę, mamy wpływ na to, gdzie powstają miejsca pracy i gdzie jest generowany dochód.

AM: Jak dzisiaj ocenia pan kondycję polskiej gospodarki?

JP: Obecnie mamy w Polsce 1,7 mln podmiotów gospodarczych, z czego 1,2 mln to podmioty jednoosobowe. Mamy 58 tys. eksporterów, w znacznej mierze są ukierunkowani na wybrane rynki. Gros polskich firm nie zamierza wychodzić ze swoim produktem czy usługą poza rynek lokalny. Obecność na każdym rynku wymaga promocji. Ten, kto się nie rozwija, już zginął. Tak jak ten, który nie zdobywa nowych kontrahentów, a przywiąże się do jednego, i ten, który nie potrafi zainteresować nowych partnerów.

Kiedy obejmowałem stanowisko ministra gospodarki i tekę wicepremiera, wiedziałem, że potrzeba 7 lat, aby osiągnąć trzy zamierzone cele. Po pierwsze zmianę proporcji wymiany handlowej z Unią Europejską. Obecnie trzy czwarte wymiany realizujemy z Unią Europejską, a pozostałą część – z krajami pozaeuropejskimi. Chcemy, aby stosunek ten wynosił 1:1. Po drugie zwiększenie wielkości eksportu i jego nadwyżki nad importem. Po trzecie poprawę stosunków gospodarczych z Rosją, co jest szczególnie dziś trudne wobec sytuacji na Ukrainie i naszej polityki proeuropejskiej. Nawiasem mówiąc, Ukraina to dziś główny importer naszej wieprzowiny, ale za kilka lat może stać się jej światowym producentem. Musimy być na to przygotowani.

Rozwijamy nasze przetwórstwo drobiowe ze względu na obecność na rynkach arabskich. Musimy pamiętać, że jeżeli nie wykorzystamy naszych mocy wytwórczych w hodowli drobiu, to ta gałąź przemysłu może się załamać. Podobnie jest z produkcją płytek ceramicznych – mamy tak nowoczesne i innowacyjne technologie, że musimy podwoić eksport, aby przynajmniej jedną trzecią producentów uchronić przed bankructwem. Dlatego z taką determinacją szukamy nowych rynków zbytu, dlatego stworzyliśmy programy „Go China” i „Go Africa”. Niedoceniona gospodarczo Afryka, zaniedbana przez całą Europę, może się okazać miejscem bardzo skutecznej penetracji. Działania dyplomatyczno-gospodarcze resortu, którym zarządzam, powinny być skoordynowane z podobną aktywnością prezydenta i ministra spraw zagranicznych, a całość precyzyjnie zaprogramowana. Nie stać nas na błędy.

KP: Jakie są priorytety ministra gospodarki?

JP: Priorytetem jest odejście od gospodarki surowcowej na rzecz przetworzonej, generującej wyższe marże i mającej wpływ na markę kraju. Działania państwa powinny być ukierunkowane na kreowanie aktywności samych przedsiębiorców. Jeżeli biznes jedzie z misją gospodarczą prezydenta, to nie może zapominać o koniecznych przygotowaniach oferty, w tym także o certyfikowaniu np. produktów żywnościowych zgodnie z wymogami kraju gospodarza. W przeciwnym razie taka podróż nie odniesie pożądanego wyniku biznesowego i będzie tylko wycieczką turystyczną na koszt polskiego podatnika. Podobnie niektórzy przedstawiciele cechu wędliniarzy nie mogą liczyć na udział w delegacji ministra gospodarki do krajów islamskich, bo tam po prostu nie jada się wieprzowiny. Skuteczna promocja to przede wszystkim praca i zaangażowanie konkretnego przedsiębiorcy w budowę bazy kontaktów, profesjonalne przedstawienie oferty handlowej, stworzenie produktów i usług na najwyższym poziomie w konkurencyjnych cenach. Państwo może jedynie stwarzać okazje do prezentacji, wspierać działania promocyjne przedsiębiorców poprzez organizowanie misji  gospodarczych i rozpoznanie lokalnego rynku pod względem regulacji prawnych i gospodarczych. Wszystkie działania państwowe muszą być przemyślane i składać się na całość skutecznej promocji polskiej gospodarki. W ubiegłym roku Ministerstwo Gospodarki odbyło spotkania z reprezentantami 86 krajów, zaś Ministerstwo Spraw Zagranicznych – z około 40. Aktywność zagraniczna państwa przesuwa środek ciężkości na obszar gospodarczy, gdyż właśnie poprzez gospodarkę i dyplomację chcemy odnosić sukcesy polityczne. Razem z ministrem Sikorskim decydujemy, w których krajach można zrezygnować z ambasadorów na rzecz Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji. Na szczęście w dzisiejszych czasach nie ma potrzeby obecności prezydenta czy ministra gospodarki na wszystkich rynkach. Trzeba działać w stowarzyszeniach i organizacjach międzynarodowych, mieć stałych przedstawicieli w każdej branży, aby na bieżąco móc obserwować stanowione prawo i lobbować na rzecz swoich interesów. Jednym z takich lobbystów może być oczywiście minister gospodarki. Ja nie mam z tym żadnego problemu i otwarcie zadaję tzw. trudne pytania. Pytam Węgrów wprost: „Dlaczego wy, Węgrzy, od których braliśmy przez lata Ikarusy, nie wpuściliście do przetargu naszej Pesy?”.

AM: Czy widać już pierwsze rezultaty nowych kierunków polityki gospodarczej?

JP: Tak myślę. Kiedy obejmowałem urząd w grudniu 2012 r., sądziłem, że potroimy wymianę handlową z krajami Afryki w roku 2015, a już dziś mogę powiedzieć, że stanie się to we wrześniu tego roku. Nasi partnerzy docenili naszą solidarność, racjonalność, partnerstwo. W kontaktach z krajami arabskimi startowaliśmy z poziomu 200 mln dolarów wymiany handlowej. Rok 2013 skończyliśmy, wykazując obroty na poziomie 1 mld dolarów, zaś prognozy na rok 2014 mówią o kwocie 2,5 mld.

Wytworzyliśmy swoistą konkurencję o Polskę między Japonią, Koreą, Chinami i Indiami, czyli nowymi potęgami gospodarki światowej. Rok 2014 będzie rozstrzygający dla polskiego przemysłu motoryzacyjnego, co zostało podbudowane decyzjami podjętymi w roku ubiegłym, dotyczącymi zagranicznych inwestorów z sektora motoryzacyjnego w specjalnych strefach ekonomicznych. Można już powiedzieć, że w Polsce powstał klaster sektora motoryzacyjnego. Nie jest ważna jedynie liczba zmontowanych w Polsce pojazdów, istotna jest również produkcja  podzespołów i części do samochodów, eksportowanych – nawiasem mówiąc – głównie do Wielkiej Brytanii i Korei. W roku 2013 o 40 proc. wzrósł polski eksport do Korei, jednak nadal na tym odcinku notujemy deficyt w obrotach handlowych (znaczna część importu to zaopatrzenie sektora LCD czy AGD).

KP: Jakie są zagrożenia dla polskiej gospodarki w roku 2014?

JP: Główne zagrożenie to niepewność Ukrainy – gospodarka nie znosi niepewności. Istotna jest też odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście światowa gospodarka wychodzi z kryzysu, czy jest sztucznie stymulowana wielomilionowymi dotacjami. Kiedy skończą się środki, przekonamy się, czy kuracja przyniosła zamierzone rezultaty.

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.