Nauka: pomiędzy polityką a społeczeństwem
- Wielkim zadaniem dla nas, uczonych, ale także dla mediów i polityków jest
przygotowanie opinii publicznej na to, że w debacie naukowej może być niezgoda, może być przechodzenie od jednej hipotezy do drugiej, o ile debata odwołuje się do metody naukowej, opiera się na poszukiwaniu faktów i uzasadnionej metodologicznie weryfikacji.
- Nie jest moją intencją postulowanie zamknięcia się nauki w wieży z kości słoniowej – to ani nie jest potrzebne, ani na szczęście nie jest w tej chwili możliwe. Jedynie przypominam, że dla budowania rozsądnej relacji między nauką a polityką i między nauką a społeczeństwem konieczne jest poszanowanie niezależności nauki.
Esej prof. Andrzeja Rycharda
Jesteśmy wyczuleni na relację między nauką a społeczeństwem, a być może jeszcze bardziej na relację między nauką a polityką. To właśnie pomiędzy owymi dwoma sferami nauka próbuje znaleźć swe miejsce jako racjonalny instrument poznania. Aby do tego doszło, niezbędna jest komunikacja między nauką, społeczeństwem i polityką. Taka komunikacja, która pozwala nauce zachować autonomię, a zarazem w sposób zrozumiały przekonywać do swoich racji.
Gdy chodzi o politykę, to nauka niewątpliwie powinna być przydatna w tworzeniu diagnoz opartych na dowodach empirycznych, szczególnie dla polityk publicznych. Rzecz w tym, że w moim przekonaniu w Polsce w dużym stopniu polityki publiczne są zdominowane przez politykę „polityczną”, sprowadzaną niekiedy do gry, co nie jest korzystne, bo polityki publiczne są niezmiernie ważne same przez się.
*
Nawiązując do tezy o sojuszu nauki z polityką i z biznesem wypowiedzianej podczas niedawno zorganizowanej przez „Magazyn Teraz Polska” debaty pt. „O roli nauki polskiej wobec potrzeb i oczekiwań społeczeństwa, gospodarki oraz polityk publicznych” (z cyklu „Teraz Polska Nauka”), chcę sformułować opinię być może kontrowersyjną. Otóż uważam, że sojusz nauki z polityką jest zagrożeniem, a nie potrzebą. Ściślej mówiąc, potrzebna jest rozsądna relacja między nauką a polityką oraz nauką a społeczeństwem, natomiast nie powinna ona przybierać postaci sojuszu. Prof. Janusz Goćkowski, nieżyjący już wybitny socjolog zajmujący się etyką naukową, jeden ze swoich artykułów opatrzył mottem Hermanna Hessego: „Składanie w ofierze innym interesom, również ojczyźnie, zmysłu prawdy, intelektualnej czystości, wierności prawom i metodom ducha jest zdradą”. Inny sławny polski socjolog Stanisław Osowski uważał, że wręcz zawodowym obowiązkiem uczonego jest nieposłuszeństwo. Zatem relacja między nauką a polityką i między nauką a społeczeństwem nie powinna być relacją typu sojusz. Raczej powinno to być „przyjazne zaciekawienie”. I na koniec ostatni cytat z pracy Alvina Gouldnera, wybitnego socjologa amerykańskiego, przedstawiciela socjologii krytycznej, który postulował integralność postawy uczonego: „Nie jest radykałem człowiek, który może wyrażać poparcie dla black power lub oskarżać amerykański imperializm w Ameryce Łacińskiej czy Wietnamie, a który jednocześnie występuje w roli sykofanta wobec byle władzy na swoim uniwersytecie. Nie jest radykałem człowiek, który ma pełne usta frazesów w okoliczności rewolucji za granicą, a który gotów jest karać buntowników wśród własnych studentów. Nie jest radykałem uczony akademicki, który dosadnie przeklina i oskarża prezydenta USA, a służalczo łasi się do dziekana wydziału. Nie jest radykałem, kto oskarża o oportunistyczną politykę siły, praktykując ją codziennie w stosunkach ze swoimi kolegami uniwersyteckimi”. Pomijając polityczny i historyczny kontekst tej wypowiedzi, traktować ją trzeba moim zdaniem jako postulat integralności postawy uczonego. Masz być podejrzliwie krytyczny wobec władzy, bronić wolności na poziomie makro, ale stosuj tę postawę także wobec swego najbliższego otoczenia.
Nie jest moją intencją postulowanie zamknięcia się nauki w wieży z kości słoniowej – to ani nie jest potrzebne, ani na szczęście nie jest w tej chwili możliwe. Jedynie przypominam, że dla budowania rozsądnej relacji między nauką a polityką i między nauką a społeczeństwem konieczne jest poszanowanie niezależności nauki. I to nie tylko ze strony społeczeństwa i polityki, ale także ze strony samych uczonych, którzy czasami zbyt chętnie wchodzą w sojusze ze światem polityki czy też rozmaitymi grupami społecznymi, instytucjami (w tym biznesu), co może powodować niekiedy konflikty interesów. Powtórzę: nie chodzi o zamykanie się nauki. Przeciwnie, powinna być otwarta na relacje z polityką i społeczeństwem. Jednak chodzi o takie relacje, które nigdy nie będą naruszać autonomii nauki w wyborze metod dochodzenia do prawdy i nie będą tą prawdą manipulować.
*
Według mnie kluczowa dla racjonalnej relacji między nauką, polityką a społeczeństwem jest komunikacja. Niestety komunikacja faktów jest zakłócona przez komunikację narracji (które zwykle zwyciężają z faktami). Jak to niedawno przypomniał Janusz Bujnicki – fakty wcale nie mówią za siebie. O tym, jak trudno jest budować narracje oparte na faktach, przekonaliśmy się choćby w okresie pandemii koronawirusa. Na początku mogliśmy zaobserwować niekiedy wręcz wzrost publicznej roli ekspertów i ekspertyz naukowych, a przekaz oparty na faktach zaczął sobie torować drogę w mediach. Było to jak ożywczy wiatr, który przywiał do mediów głosy mówiące zupełnie innym językiem niż politycy. A ci ostatni często nie mówią o jakichkolwiek politykach publicznych, tylko o politykach wręcz „prywatnych”, choć oczywiście określają je mianem polityk realizowanych w imieniu publicznym. Mieliśmy zatem w mediach moment dominacji języka ekspertów. Niestety, z czasem przedostały się do nich także środowiska antyracjonalne, które wątpiły lub wręcz starały się obalić fakt istnienia epidemii, a także skuteczności i bezpieczeństwa szczepionek. Środowiska te są dobrze zorganizowane, więc potrafiły się przebić ze swoimi irracjonalnymi poglądami. Żeby komunikacja była skuteczna, jej nadawca musi mieć głos silny i spójny. Porównajmy pod tym kątem środowiska polityków, uczonych oraz środowiska antyszczepionkowe i negujące epidemię. Politycy mieli głos silny, co leży w ich naturze. Niestety nie zawsze był to głos spójny. Na początku formułowano między innymi komunikaty niedoceniające wagi epidemii. Z czasem, na szczęście, przekaz stał się bardziej spójny. Z kolei uczeni mówią głosem spójnym, za to niezbyt silnym. Widać to choćby na przykładzie mojej pracy w zespole doradczym do spraw COVID-19 powołanym przez prezesa PAN. Opublikowaliśmy już 14 stanowisk, w przygotowaniu są kolejne i zbiorczy raport, ale nasze opracowania nie znalazły wystarczająco szerokiego odbicia w mediach, a co za tym idzie – nie dotarły pod strzechy. Natomiast środowiska negujące epidemię i antyszczepionkowe jako jedyne mówią zarówno głosem silnym, jak i spójnym. Ludzie słuchają emocjami, zaś umiejętna narracja budowana na emocjach pozwala pozyskiwać zwolenników nawet w przypadku irracjonalnych teorii. Do tego są dobrze zinstytucjonalizowane, obecne nie tylko w mediach społecznościowych, ale także w innych formach organizacyjnych. Zatem w nakreślonym systemie komunikacji nierównowaga była po stronie uczonych, naprzeciw którym stanęła spora część społeczeństwa, wątpiącego lub nieposiadającego wiedzy. I w tej chwili to jest chyba największe wyzwanie: przekonanie (np. do szczepień) za pomocą argumentów opartych na faktach naukowych tych, którzy wątpią i poddani są sporej presji informacyjnej płynącej ze środowisk operujących fake newsami. To będzie wyzwanie, którego rola będzie rosła wraz z tym, jak większa część środowisk szczególnie narażonych będzie już zaszczepiona. Można przypuszczać, że ci, którzy już są zaszczepieni, byli najsilniej zmotywowani do szczepień. Będzie więc relatywnie powiększać się grupa słabiej zmotywowanych, po części wątpiących. Byłoby ogromnym błędem stygmatyzowanie ich jako nieracjonalnych antyszczepionkowców. Ludzie w obliczu tak wielkiego zagrożenia mają pełne prawo odczuwać niepewność, wątpić. A niepewność zawsze powoduje naturalną skłonność do redukowania lęku z niej płynącego. I jest w sporym stopniu odpowiedzialnością środowiska nauki, ale też polityki, aby ten lęk redukować, posługując się faktami naukowymi i metodami racjonalnymi, i aby przysłowiowe puste przestrzenie nie zostały zagospodarowane przez nieracjonalne metody radzenia sobie z lękiem, np. wyolbrzymianie skutków ubocznych szczepień czy wręcz kwestionowanie powagi epidemii.
Jest jeszcze jeden czynnik, który może zwiększać dezorientację opinii publicznej i jej podatność na fake newsy. Opinia publiczna nie jest przyzwyczajona do debaty naukowej, a komunikacja na temat pandemii nie jest niczym innym jak właśnie debatą naukową. Opinia publiczna po raz pierwszy w historii została do niej włączona na tak wielką skalę i bierze udział w procesie poznawczym w trakcie jego trwania. Uczestniczymy w rozpoznawaniu patogenu, a potem tworzeniu szczepionek. W toku poznania naukowego pojawiają się różne hipotezy, jedne zastępowane są drugimi, nie brakuje też sporów naukowych. A prawda rodzi się właśnie w sporze. Ludzie nieprzygotowani na to, że nauka jest w istocie debatą, w której spotykają się różnorodne, niekiedy sprzeczne hipotezy, mogli myśleć sobie tak: „Jeżeli jeden uczony prezentuje pogląd, któremu zaprzecza drugi uczony, to może oni nie do końca wiedzą, o czym mówią, więc ja będę wierzyć tym, którzy mówią, że szczepionki szkodzą lub że epidemia nie jest groźna”.
Wielkim zadaniem dla nas, uczonych, ale także dla mediów i dla polityków publicznych jest przygotowanie opinii publicznej na to, że w debacie naukowej może być niezgoda, może być przechodzenie od jednej hipotezy do drugiej i to nie zdewaluuje nauki, o ile debata odwołuje się do metody naukowej, opiera się na poszukiwaniu faktów i uzasadnionej metodologicznie weryfikacji. Niestety, na razie opinia publiczna nie jest na to przygotowana. A szkoda, bo to w moim przekonaniu zwiększyłoby poziom akceptacji dla poznania naukowego i dało szansę na zwycięstwo faktów nad narracjami.
Tekst powstał na podstawie wystąpienia podczas webinarium z cyklu „Teraz Polska Nauka” (21.01.2021)
Andrzej Rychard (ur. 1951 r.) – socjolog, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, członek korespondent Polskiej Akademii Nauk. Był członkiem zarządu Fundacji im. Stefana Batorego, a także wykładowcą na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych SWPS. Członek Collegium Invisibile, przewodniczący Komitetu Narodowego ds. Współpracy z Międzynarodową Radą Nauk Społecznych (ICSS) w ramach Polskiej Akademii Nauk.