Nauka i zaufanie powinny być nierozłączne
O uczonych i autorytetach, wyciąganiu złych wniosków i dobrych studiach z prof. drem hab. Janem Szmidtem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czy istnieje relacja między nauką i zaufaniem?
Jan Szmidt: Na pewno tak i jest to relacja ogromnie istotna. Szczególnie gdy mamy na myśli naukę uprawianą na odpowiednio wysokim poziomie, przynoszącą znaczący pożytek społeczeństwu, oczywiście nie w perspektywie krótkoterminowej, tylko w dłuższym okresie czasu. Nauka bowiem nie zajmuje się tym, co aktualne w skali tygodnia czy miesiąca. Struktura CMOS, czyli najmniejsza struktura, która pozwala kodować w sposób cyfrowy, wszechobecna w klasycznych układach półprzewodnikowych, a zatem w takich urządzeniach, jak choćby smartfon, została wynaleziona na początku XX w., a zastosowana prawie 70 lat później. Dziś nie wyobrażamy sobie świata bez tej struktury. To oczywiście nie oznacza, że naukę należy utożsamiać wyłącznie z praktycznymi wynalazkami. Istnieją koncepcje, wedle których nauka służąca bezpośredniej aplikacji w zasadzie nie jest nauką. Na wielu uniwersytetach na świecie obowiązuje zakaz podejmowania działań wdrożeniowych. Niewątpliwie jest ogromnie ważne, aby ustalenia nauki nie trafiały do szuflady, ale wdrożenia powinny się odbywać poza uczelnią, a transfer wiedzy winien być uregulowany przez rozsądne prawo. W krajach anglosaskich przejście do biznesu jest równoznaczne z opuszczeniem murów akademii. U nas nieraz podejście jest inne, ale to zależy od konkretnej uczelni. Bez względu na to, jaki model jest wybierany, związek między nauką i zaufaniem jest bardzo ścisły. Tym bardziej że ze względu na złożoność i długofalowość badań niesłychanie trudno zweryfikować, czy mają one doraźnie jakikolwiek sens, na przykład możliwość aplikacji.
KB: Ale musi być jakiś sposób, by ocenić zasadność kierunku obranego przez naukę.
JS: Życie nieraz pokazało, że oceny zasadności realizowania danego projektu badawczego były nietrafione. Każdy uczony ma swój zasób wiedzy, nie ma dwóch identycznych umysłów. Do realizowania podobnych badań można używać różnych zestawów narzędzi. Szczególnie zaś w działalności naukowej o charakterze czysto teoretycznym szybka weryfikacja jest niemożliwa. Wtedy nauka i zaufanie powinny być nierozłączne. Któż oceni, czy wyniki tego, co tu i teraz robię moimi narzędziami i przy moich kompetencjach, są wiarygodne, jeżeli sam podobnymi narzędziami oraz w podobnych warunkach nie spróbuje mych ustaleń potwierdzić albo obalić? To zresztą pokazuje, jak ważne w metodologii nauki są wyniki negatywne. Ten, który zajmuje się obalaniem danej teorii, nie zrobiłby tego, gdyby nie rozpoczynał działania od analizy innych wyników. Reasumując: zaufanie jest dla nauki ogromnie ważne, szczególnie na etapie tworzenia i prowadzenia procesu badawczego, również na etapie finansowania badań. Zaufanie – kolegów, koleżanek, społeczeństwa, interesariuszy, słuchaczy mojego wykładu na konferencji – jest fundamentem jakiejkolwiek kooperacji. Jeżeli sobie nie ufamy, nie da się sprecyzować zasad prawnych współpracy między nauką i odpowiadającymi za wdrażanie projektów. Musimy ufać, że to, co jest robione, wykonujemy na zasadzie najwyższego poziomu dbałości i staranności – o warsztat, o kompetencje, wiedzę i logiczne myślenie. Oczywiście w każdym środowisku zdarzają się ci, którzy mają skłonność do opacznego rozumienia dobrych praktyk. Na przeciwległym biegunie są autorytety.
KB: A jak w tym kontekście zdefiniować autorytet?
JS: To jest normalny, zwykły człowiek, tyle że inni po wieloletnich kontaktach z nim uważają, że należy mu zaufać. Bez zaufania nie ma autorytetów, a bez autorytetów świat nie istnieje, zaś świat naukowy w szczególności. Nie można prowadzić badań i rozwijać nauki bez wysokiego poziomu zaufania, że zawsze jest to robione w sposób etyczny, uczciwie i na rzecz dobra człowieka oraz otaczającego go świata. Jeżeli zabraknie zaufania do nauki, nie będziemy w stanie rozwijać wielu obszarów. Jeżeli nie uwierzymy, że nauka działa dla dobra człowieka, zaczniemy się wtrącać i wprowadzimy swoistą cenzurę. Z takimi ograniczeniami nie mielibyśmy na przykład żadnej z dzisiejszych nowoczesnych technologii techniczno-informacyjnych.
KB: Trudno jednak pogodzić się z tezą, że zaufanie do nauki powinno być bezwarunkowe.
JS: Oczywiście nie powinno być. Dlatego tak ważne jest, aby w obszarze nauk ścisłych i inżynieryjnych wielką wagę przywiązywać do ustaleń dyscyplin humanistyczno-społecznych. Mimo że jestem rektorem politechniki, te ostatnie uważam za fundament. Bo dzięki nim dowiadujemy się, co jest dobre dla człowieka i otaczającego go świata. Dobrym przykładem mogą być współczesne technologie związane ze sztuczną inteligencją i sieciami komunikacyjnymi. To narzędzia, z którymi wiążemy wielkie nadzieje, ale mogą też zostać wykorzystane do deformowania obrazu świata i negatywnego wpływania na umysł człowieka. Dzięki humanistyce orientujemy się, że obrany przez nas kierunek działań może być szkodliwy.
KB: Niestety zaufanie do nauki spada – taki wniosek płynie z rozmaitych badań społecznych, na czele z Eurobarometrem. Czy to wynika z działalności uczonych, ze zmieniających się postaw społecznych, czy z czegoś, co funkcjonuje gdzieś pomiędzy i co można zdefiniować jako sferę komunikacji między nauką a społeczeństwem?
JS: Zakładając, że naukowcy działają w duchu najwyższej troski o człowieka i świat – bo przy innym założeniu te rozważania nie mają sensu – myślę, że wpływ na taki stan rzeczy ma owa sfera istniejąca pomiędzy światem nauki i społeczeństwem, czyli komunikacja. Dzisiejszy system obiegu informacji jest bardzo złożony i wielowarstwowy. Wiele osiągnięć nauki pozwoliło ludziom żyć bezpiecznie, dłużej. A mimo to mamy na przykład ruch antyszczepionkowy. Zdarza się, oczywiście niezmiernie rzadko, że dziecko umiera po podaniu szczepionki. Jest to jednak możliwe, bowiem organizmy są ogromnie zróżnicowane, nie ma dwóch takich samych osób w sensie biologicznym. Lecz dlaczego o zasadności szczepień miałby decydować ów jeden przypadek, a nie porównanie śmiertelności z powodu np. gruźlicy 50 czy 100 lat temu i obecnie? Akurat nad tą chorobą udało nam się względnie zapanować właśnie dzięki nauce, ale nie raz na zawsze, bo drobnoustroje chorobotwórcze żyją dalej, uodporniają się i za chwilę znów się pojawią w nowej postaci, i znów będą groźne dla człowieka.
Jednym z czynników wpływających na zaufanie do nauki jest kwestia nakładów finansowych. To jest obszar wdzięczny dla formułowania populistycznych argumentów. W wielu miejscach na świecie wydaje się spore pieniądze na naukę, w Polsce nie tak dużo, ale w wyobrażeniu wielu osób są to ogromne środki. Łatwo przekonać ludzi, którym nie wystarcza na codzienne życie, że nie warto wydawać tych pieniędzy na badania, z których nie da się natychmiast po ich zrealizowaniu czerpać korzyści. Jeden z fałszywych tropów, który odwołuje się do finansów, związany jest z wmawianiem ludziom, że powinni odwrócić się od szczepień, których jedynym uzasadnieniem są zyski i tak bardzo już bogatego przemysłu farmaceutycznego.
KB: Dlaczego tak często ludzie wyciągają błędne wnioski? Nie radzą sobie z przetwarzaniem informacji?
JS: Dziś nie potrafimy odróżnić prawdy od półprawdy i nieprawdy. Spadek zaufania – nie tylko do nauki, ale do wszystkich najważniejszych instytucji – wynika z szumu informacyjnego, w którym przyszło nam żyć, i równocześnie ze spadającego poziomu wykształcenia. Niestety, fakt, że mamy dostęp do wszelkiej wiedzy w Internecie, nie czyni nas bardziej skłonnymi do wysilania umysłu. Dominuje przeświadczenie, że skoro posiadam smartfon z dostępem do Internetu, to jestem mądry. A równocześnie coraz więcej osób nie jest w stanie wykonać analizy porównawczej, nie ma umiejętności odróżniania poszczególnych kategorii czy odkrywania sprzeczności. Od końca XIX w. obserwowaliśmy narastający pęd do wiedzy, chęć jej posiadania, wolę zdobywania wykształcenia. Niestety, obawiam się, że żyjemy w czasach, w których ten trend zmienia swój kierunek.
KB: Znamienne, że te słowa wypowiada rektor…
JS: Tym bardziej że pełniąc tę funkcję, podpisuję różne dokumenty, w których zobowiązuję się do kształcenia młodych ludzi i przekazywania pewnych fundamentalnych wartości. Daleki jestem od formułowania kontrowersyjnych tez, ale uważam, że w społeczeństwie zanika umiejętność myślenia i zdolność do refleksji. Niestety bolączką dzisiejszych czasów jest, że ludziom coraz mniej chce się uczyć. I nie jest to tylko problem Polski, ale ogólnie świata Zachodu. W Europie jest źle. Moi koledzy z USA w prywatnych rozmowach twierdzą, że często uczą niemal wyłącznie Hindusów, Chińczyków i Arabów. Owa niechęć w szczególności dotyczy trudnych studiów. Kiedy ja studiowałem, miałem 50 godzin zajęć w tygodniu i codziennie kolokwium. I nikt się temu nie dziwił; jeśli ktoś nie wytrzymywał, to nie kończył studiów. Teraz studenci mają 24 godziny zajęć w tygodniu, pozostały czas powinni przeznaczać na samokształcenie! Nie jest to niestety regułą.
Zresztą biorąc pod uwagę ogólny poziom kształcenia w Polsce, od etapu przedszkola po kształcenie doktorskie, uważam, że mamy bardzo dobrą pozycję – na pewno plasujemy się w czołówce Europy. W porównaniu z młodzieżą amerykańską czy niemiecką nasza młodzież z dużo większym zrozumieniem potrafi czytać tekst i przeprowadzić jego analizę. Takie zadanie w nastolatkach z krajów Zachodu budzi przerażenie. A tymczasem umiejętności analizy i syntezy mają charakter elementarny. Gdyby się zastanowić, to bez nich trudno zaplanować choćby efektywny przejazd komunikacją miejską z punktu A do punktu B. Zaś tworzenie nowej wiedzy z posiadanych informacji to jest już bardzo trudna sprawa. Tych, którzy to potrafią, należy promować jako wybitnych, aby stali się wzorem do naśladowania dla innych.
KB: Jak zatem w takiej sytuacji organizowane jest kształcenie na Politechnice Warszawskiej?
JS: Stosujemy metodę nauczania poprzez czynny udział studentów w procesie kształcenia, czyli na przykład wykonywanie określonych eksperymentów. Jest to zgodne z tezą Konfucjusza, który twierdził, że dopiero jeżeli komuś pozwoli się coś zrobić, wtedy ma szansę się tego rzeczywiście nauczyć. Dobre studia uczą ludzi jak największego angażowania umysłu w celu rozwiązywania problemów. Jeżeli mamy skomplikowany problem inżynierski, to bez odpowiedniej wiedzy nie uda nam się go rozwiązać. Chcesz być człowiekiem wykształconym – musisz się nauczyć na przykład rozwiązywania równań różniczkowych. Niektórzy pytają: po co? W przeszłości na politechnice obowiązywały inne programy nauczania – pierwsze dwa lata studiów to był koszmar, bowiem niesłychanie trudno było przebrnąć przez matematykę i fizykę. To też ma swój sens, bo jeżeli po ukończeniu szkoły średniej nie jesteś w stanie rozwiązywać pewnych zadań matematycznych, to prawdopodobnie nie skończysz tych studiów. Ale dziś najpierw tłumaczy się, do czego te równania są potrzebne i gdzie się je stosuje, a dopiero potem świadomych celu tego rodzaju kształcenia studentów uczymy na przykład zaawansowanej matematyki.
Cała sztuka dobrych studiów wyższych polega na tym, by zaproponować poziom, który pozwoli kształcić wszystkich, a jednocześnie wywoływać u nich naturalną refleksję w stosunku do danego przedmiotu. Można to zrobić, jeżeli przekazywane są treści, które dadzą ludziom wykształcenie uniwersalne, a równocześnie spowodują, że znajdą oni przyjemność w uczeniu się. Aby chcieli i mogli uczyć się przez całe życie. Dziś jest to niezbędne, ale kiedyś też było ważne. Pewnego dnia Einstein podał pytania egzaminacyjne z fizyki swoim studentom na ETH w Zurichu. „Panie profesorze – żachnął się jeden ze studentów – pan się pomylił, te pytania są identyczne jak w zeszłym roku”. „Tak – odparł Einstein – ale w tym roku odpowiedź jest zupełnie inna”. To była pierwsza połowa XX w., dziś zmiany w nauce i technologii zachodzą dużo szybciej. Na szczęście są metody kształcenia, które pozwalają nadążać za światem. I tu znów wracam do pytania o zaufanie. Bo ilu znakomitych uczonych jesteśmy w stanie wykształcić? Załóżmy, że „x”. Ale ogół, cała populacja, to 100 tys. pomnożone przez „x” albo milion pomnożony przez „x”. A zatem milion osób musi zaufać „x”, skoro z wielu powodów, zależnych bądź niezależnych od nich, nie skończyły one określonych studiów i nie mają odpowiednich kompetencji. Ale jeżeli jednocześnie ten milion czyta w Internecie, że nauka nie zasługuje na zaufanie, to niektórzy z tej grupy łatwo dadzą się przekonać i zaczynają żyć w świecie szumów, braku autorytetów, niskiego zaufania społecznego. Są oporni na wiedzę, której przekazywanie jest równie trudne, jak tworzenie. A może nawet trudniejsze.
KB: Szczególnie w przypadku trudnych dyscyplin.
JS: Zawsze bardzo ceniłem moich kolegów, którzy potrafili napisać książkę popularnonaukową i wytłumaczyć skomplikowane zagadnienia dziesięcio- czy czternastolatkowi. Na pewno nie możemy ciągle tkwić w metodzie z poprzedniej ery, a właściwie w metodzie średniowiecznej. Jestem przekonany, że powinniśmy natychmiast rozpocząć wdrażanie zmian już na etapie przedszkola. Obecnie istnieją gry dla czterolatków, które uczą świadomego podejmowania decyzji. Od pierwszych miesięcy naszego życia niesłychanie szybko się uczymy, przyswajamy potężną dawkę wiedzy. Już jako dzieci potrafimy syntetyzować informacje, łączyć je ze sobą. Małe dzieci są niezwykle innowacyjne, nawet ponad 80 proc. z nich wykazuje tę cechę. Później odsetek osób zdolnych do innowacyjnego myślenia znacząco spada – do kilkunastu procent w przypadku 30-latków.
KB: Wracając jeszcze do kwestii oczekiwań tych, którzy tworzą akademię, i tych, którzy się w niej kształcą: czy uczelnia powinna być świątynią czystej nauki, czy miejscem przygotowującym do rynku pracy?
JS: Świątynią czystej nauki akademia już nie jest i nigdy nie będzie. Dziewiętnastowieczny uniwersytet humboldtowski postawił sobie zadanie powiązania badań z kształceniem. Wcześniej uniwersytety kształciły, a jeżeli ktoś miał pasję, mógł wykonywać badania. Dopiero model humboldtowski zakładał, że trzeba łączyć oba rodzaje aktywności. Przeszedł on erozję, a teraz odradza się w formie postulatu, by realizować kształcenie na różnych poziomach. Stąd licencjat trzyletni, a następnie magisterium będące wstępem do doktoratu. Tak jest w USA, w Europie Zachodniej i tak jest też coraz częściej u nas w kraju. Kiedyś przedsiębiorcy chcieli koniecznie zatrudniać magistrów inżynierów, bo byli lepiej wykształceni. Dziś to się zmieniło, potrzebni są również inżynierowie bez tytułu zawodowego magistra. Zaś ci, którzy zostają w nauce, muszą mieć możliwości, ale muszą mieć także chęci. Nie chcę używać wielkich słów, ale faktycznie chodzi o coś na kształt powołania. Ocenia się, że mniej więcej 2 proc. społeczeństwa ma predyspozycje do prowadzenia działalności naukowo-badawczej na wysokim poziomie, czyli badań przełomowych dla danej dziedziny. Pozostała część albo nie ma do tego talentu, albo predyspozycji, albo jednego i drugiego. Nie chcę nikogo tutaj deprecjonować, ale zajmowanie się nauką wynika ze specyficznych predyspozycji umysłowych.
Ludzie przychodzący na Politechnikę Warszawską otrzymują w czasie studiów potężny zastrzyk wiedzy, która pozwala im się odnaleźć na rynku pracy. Aż 93 proc. naszych absolwentów po kilku miesiącach po zakończeniu studiów ma dobrze płatną pracę. Magisterium robi obecnie około 70 proc. studentów, kiedyś – niemal 100 proc. Jeszcze niedawno niewielu kandydatów na inżynierię lądową chciało studiować dziennie, wybierali raczej studia wieczorowe. Dyplom ten sam, a zapotrzebowanie na inżynierów było tak wielkie, że oni za jedną miesięczną pensję opłacali sobie studia. Więc zostawało im 11 pensji. I to dotyczyło studiów pierwszego stopnia, o studiach magisterskich nawet szkoda wspominać. Podobnie jest teraz na Wydziale Elektroniki. Na trzecim roku studenci są rozchwytywani. Nieraz zgłaszają, że nie mogą danego dnia zdawać egzaminu, ponieważ muszą stawić się w pracy. Tam, gdzie są płatne studia, na które idzie się z myślą o rynku pracy, nie opłaca się robić magisterium. Mam tu na myśli głównie Stany Zjednoczone. Różnica w pensji jest niewielka, a ponoszony wydatek – bardzo duży.
W Polsce istnieją państwowe wyższe szkoły zawodowe, które kształcą na przykład inżynierów na potrzeby lokalnych rynków pracy. Zawsze byłem ich zwolennikiem. Kształcenie powinno być szerokie, dostępne prawie dla wszystkich, zaś uczelnie powinny być blisko tych, którzy nie chcą lub nie mogą oddalić się zanadto od miejsca zamieszkania. Tak w zasadzie w Polsce się stało, państwowych wyższych szkół zawodowych jest kilkadziesiąt, a niektóre z nich są bardzo dobre. Jest jednak wiele uczelni, które mają inne aspiracje, ale też przede wszystkim inne możliwości, jak na przykład Politechnika Warszawska. My powinniśmy kształcić dwa razy więcej doktorantów, powinniśmy prowadzić badania naukowe. Uczelnie zawodowe badań nie prowadzą i dlatego mają ograniczone możliwości kształcenia kadry. Na marginesie dodam, że niedawno zmieniły się przepisy i teraz na stanowisku profesora uczelni można zatrudniać osoby posiadające co najmniej stopień doktora i znaczące osiągnięcia dydaktyczne lub zawodowe. Zawsze popierałem tę zmianę, oczywiście przy założeniu, że akademia nie utraci zdolności do kreatywnego myślenia i rozwoju. Moim zdaniem w Polsce sytuacja zmierza w tym kierunku, że dobre uczelnie będą porządnie kształciły na poziomie inżynierskim i licencjackim, a także na poziomie magisterskim, który powinien być wstępem do doktoratu.
KB: Skoro jesteśmy w gabinecie rektora najlepszej uczelni technicznej w Polsce, to nie sposób nie zapytać o sztuczną inteligencję. Czy jest to wynalazek, który zdeterminuje przyszłość?
JS: Zdecydowanie tak. Zresztą nie tylko sztuczna inteligencja, a też inteligentne sieci piątej czy szóstej generacji, nad którymi pracują bardzo intensywnie na przykład Chińczycy i które są jeszcze szybsze, jeszcze bardziej skomplikowane i rzeczywiście „inteligentne”. Myślę, że ta technologia wszystko zmieni. Kiedyś prof. Łukasz Turski, którego bardzo cenię, stwierdził, że technika, automatyka i robotyka wyzwoliły ludzi z hańbiącej pracy fizycznej. Nie musimy dźwigać ciężarów, nie musimy uginać się pod belami bawełny. Wymyśliliśmy maszyny, bo jesteśmy inteligentni i dzięki temu możemy być bardziej wolni, mamy swobodę. Myślę, że sztuczna inteligencja wyzwoli nas z szeregu uciążliwych czynności i obowiązków. Oczywiście to jeszcze zabierze trochę czasu i natrafi na poważny opór. Weźmy e-medycynę, która na pewno całkowicie zmieni proces leczenia. Ale jednak lekarz nie leczy choroby, tylko człowieka, a człowiek to jest całość, łącznie z wyglądem oczu, posturą, energią wewnętrzną. Zatem wdrożenie sztucznej inteligencji nie jest takie proste, choć na pewno otworzy przed nami ogromne możliwości. Świat się bardzo zmieni i mam nadzieję, że poprawi się na przykład poziom zdrowia ludzkości. Natomiast można zapytać, po co w ogóle będą ludzie. Po to, aby obserwować, opisywać, wdrażać, poprawiać. Badania pokazały, że w Niemczech wprowadzanie na masową skalę rozwiniętych technologii, maszyn wyposażonych w możliwość głębokiego uczenia się i zastępowanie człowieka nie zmniejszyło zatrudnienia, a wręcz przeciwnie – zwiększyło je! Te roboty też ktoś musi produkować, tworzyć ich elementy, programować je. Rozwija się rynek usług, a te wymagające obecności człowieka będą coraz droższe. Na pewno rozwój sztucznej inteligencji zrewolucjonizuje wiele obszarów gospodarki, służbę zdrowia, bankowość, a w szczególności usługi proste. Myślę, że zmiany będą postępowały bardzo szybko.
KB: A zagrożenia?
JS: Zagrożenia są niewielkie albo ich nie ma. Gospodarka będzie potrzebowała rąk do pracy, kontaktów międzyludzkich, pomocy, współpracy. Sądzę, że przed nami jeszcze wiele lat aktywności człowieka. A co będzie później? Stanisław Lem uważał, że odległe prognozy są obarczone dużym ryzykiem błędu i jeżeli są trafne – co okaże się dopiero w przyszłości – zazwyczaj uznaje się je za szaleństwa albo bajki.
Jan Franciszek Szmidt
(ur. 3 grudnia 1952 r. w Biłgoraju) – elektronik, profesor nauk technicznych, rektor Politechniki Warszawskiej (PW) w kadencjach 2012–2016 i 2016–2020. Absolwent Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych PW (1976 r.). W 1985 r. na tejże uczelni doktoryzował się, a w 1995 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego. W 2005 r. otrzymał tytuł profesora nauk technicznych. Uczestniczył w międzynarodowych programach badawczych, był stażystą na Uniwersytecie Carnegiego i Mellonów w Pittsburghu. Specjalizuje się w zagadnieniach z zakresu mikroelektroniki oraz technologii cienkich warstw. Od 1976 r. zawodowo związany z PW. Od 2005 r. jest profesorem zwyczajnym w Instytucie Mikroelektroniki i Optoelektroniki. Był m.in. kierownikiem zespołu laboratoriów i Zakładu Układów Optoelektronicznych i Hybrydowych, prodziekanem ds. rozwoju (2002–2005) oraz dziekanem (2008–2012) Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych. Stanął także na czele Zakładu Technologii Mikrosystemów i Materiałów Elektronicznych. 14 marca 2012 r. został wybrany na stanowisko rektora PW, 16 marca 2016 r. uzyskał reelekcję. W tym samym roku został przewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Jest autorem ponad 400 prac naukowych. Odznaczony Brązowym, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi, a także Medalem Komisji Edukacji Narodowej. W 2017 r. otrzymał tytuł doktora honoris causa Politechniki Kijowskiej. Wyróżniony nagrodami resortowymi i uczelnianymi.