Maciej Pieprzyca: Film mnie ukąsił i już z nim zostałem
- Myślałem, że będę pisał. Chciałem się specjalizować w reportażu, ale podczas studiów na dziennikarstwie dowiedziałem się o Studium Scenariuszowym przy Szkole Filmowej w Łodzi.
- Obecnie, w czasie pandemii, producenci wolą pracować dla platform streamingowych, bo dostają bardzo dobre budżety i mają pewność ciągłości swojej pracy.
- Zawód reżysera można wykonywać w różny sposób – robić reklamy, teledyski, programy w telewizji, reportaże, filmy dokumentalne. Jednak elitą są ci, którzy robią filmy kinowe.
- Myślę, że dziś seriale są bardziej oryginalne niż filmy. Dają więcej przestrzeni, można zrobić coś dużo bardziej nietuzinkowego.
- Reżyser to zawód typowo praktyczny. Można czytać mądre książki, ale tak naprawdę tylko praktyka się liczy.
- Często reżyserzy debiutują późno. Mój debiut fabularny, pełnometrażowy – bo wcześniej robiłem filmy telewizyjne – odbył się, gdy byłem już po czterdziestce.
Z Maciejem Pieprzycą rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Czuje się pan śląskim reżyserem?
Maciej Pieprzyca: Przyznaję, że nie lubię, kiedy twórcom przypisuje się etykiety, a często się z tym spotykam. Piszą o mnie jako o śląskim reżyserze. Urodziłem się i wychowałem na Śląsku. Zrobiłem tam kilka filmów oraz spektakli i z przyjemnością wracam na Śląsk z kamerą, ale nie zgadzam się z takim szufladkowaniem. Nie ma czegoś takiego jak reżyser poznański, krakowski, śląski czy warszawski. Opowiadam różne historie. Jeżeli mam pomysł na taką, która się rozgrywa na Śląsku, to z przyjemnością tam przyjeżdżam i lubię pracować. Ale nie uważam się za śląskiego reżysera.
KB: Jednak jakąś etykietę trzeba przyjąć. Czy może to być etykieta twórcy?
MP: To nie jest dla mnie etykieta, tylko po prostu nazwa. Ktoś coś tworzy, wymyśla, kreuje. Uważam, że przypisanie etykiety następuje wtedy, kiedy mówi się o kimś, że robi filmy tylko w jednej tematyce. To jest nieco krzywdzące. Czasami tak mówią dziennikarze. Nie chcę tutaj mieć do nikogo pretensji, ale mam wrażenie, że szufladkowanie twórców często jest ułatwieniem – skoro ktoś zrobił coś w danej tematyce i mu w miarę wyszło, to już musi tak pozostać.
KB: Przed reżyserią studiował pan dziennikarstwo.
MP: Tak. Najpierw studiowałem dziennikarstwo na Uniwersytecie Śląskim i ukończyłem te studia. Ale ludzie trafiają do filmu z różnych sfer, np. z amatorskich klubów filmowych, z dyscyplin plastycznych i ze specjalności związanych ze słowem. Myślałem, że będę pisał. Chciałem się specjalizować w reportażu, ale tak się złożyło, że podczas studiów na dziennikarstwie dowiedziałem się o Studium Scenariuszowym przy Szkole Filmowej w Łodzi – a wtedy to była dosyć młoda instytucja. Będąc jeszcze studentem dziennikarstwa, postanowiłem, że spróbuję tam zdawać. Wysłałem swoje prace literackie i zakwalifikowano mnie do egzaminu, który następnie zdałem. To był mój pierwszy profesjonalny kontakt z filmem. I film mnie ukąsił, już z nim zostałem. Kończąc studia dziennikarskie – a specjalizowałem się w pisaniu – postanowiłem jednak nie ubiegać się o pracę w gazecie. Zdecydowałem się zdawać do szkoły filmowej zaraz po obronieniu się na dziennikarstwie, a równolegle kończyłem też Studium Scenariuszowe.
KB: Czy to, że tak mocno osadził się pan w tekście, miało później wpływ na pracę reżysera? Nie chodzi mi nawet tylko o to, że do większości swoich filmów stworzył pan scenariusze.
MP: Tak, myślę, że to cały czas ma na mnie wpływ. Najpierw pisałem opowiadania, reportaże, potem zacząłem pisać scenariusze i byłem scenarzystą. Później zostałem reżyserem. Reżyserzy nie zawsze piszą dla siebie scenariusze i nie muszą tego robić. Kiedyś chyba Roman Polański powiedział, że reżyser nie musi umieć pisać, ale musi umieć czytać. Bardzo mądre zdanie. Trzeba umieć przeczytać scenariusz, żeby wiedzieć, że jest dobry. Trzeba wiedzieć, kiedy warto go poprawić, ale niekoniecznie trzeba pisać. Ja nie reżyserowałem wyłącznie swoich tekstów. Dostaję też propozycje scenariuszy – głównie w przypadku seriali. Charakteryzuje mnie jednak to, że trafiłem do zawodu reżysera ze sfery literackiej.
KB: Czy można powiedzieć, że film przeniósł się z wielkiego ekranu na platformy streamingowe?
MP: To się faktycznie dzieje. Ten rynek bardzo się zmienił głównie przez pandemię, w związku z faktem, że kina były tak długo zamknięte. Teraz już są otwarte, ale jeżeli przed pandemią na film poszło około 100 tys. widzów, to taki wynik uważano za słaby. Dziś ocenia się go jako wielki sukces. Myślę, że powrót do poziomu sprzed pandemii, jeżeli chodzi o liczbę widzów w kinach, to będzie długi proces. Ja sytuuję siebie bardziej po stronie kina artystycznego niż komercyjnego. Rynek festiwalowy, który też był bardzo znaczący, również się skurczył. Większość festiwali przez pandemię się nie odbyła lub odbyła się online, przez co straciły trochę na znaczeniu. Równolegle w tym czasie urosły w siłę platformy streamingowe, np. Netflix, HBO, Player. I już wchodzą kolejne. Co ciekawe, platformy dużo produkują również na rynek polski. To jest dobre dla ludzi filmu, w tym również dla reżyserów, bo mamy pracę, i to w świetnych warunkach. Platformy streamingowe stanowią też konkurencję dla Telewizji Polskiej. Dziś Netflixa ma prawie każdy. A przed pandemią było zupełnie inaczej. Wtedy Netflix nie produkował niemal nic na rynek polski. Warto przypomnieć, że platforma nie robi tylko seriali, ale również filmy fabularne, np. „Romę” – film, który dostał trzy Oscary. Choć oczywiście każdy z serwisów stawia przede wszystkim na seriale.
Dawid Ogrodnik w filmie "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy. Fot. Kino Świat
KB: Czy praca nad filmem i serialem z perspektywy reżysera wygląda tak samo?
MP: Tak, oczywiście, natomiast konsekwencje tej pracy są różne. Kino traci na znaczeniu. Robiłem seriale wcześniej, przed pandemią, ale to był jedynie pewien margines mojej działalności. Koncentrowałem się na filmie kinowym. Ten zawód można wykonywać w różny sposób – robić reklamy, teledyski, programy w telewizji, reportaże, filmy dokumentalne. Jednak elitą są ci, którzy robią filmy kinowe, bo tym zajmuje się niewielu. Zaobserwowałem jednak, że obecnie, w czasie pandemii, producenci wolą pracować dla platform streamingowych, bo dostają bardzo dobre budżety i mają pewność ciągłości swojej pracy. W przypadku filmu kinowego producent zawsze ryzykuje, bo taki film ma zarobić na sprzedaży biletów, a nie zarobi, jeśli kina zostaną zamknięte albo liczba widzów na sali będzie ograniczona. Na platformie streamingowej film zarabia i funkcjonuje inaczej.
KB: Oceniamy seriale – z racji ich pełnej dostępności – używając kryteriów globalnych, a poprzeczka jest umieszczona bardzo wysoko za sprawą znakomitych produkcji amerykańskich, skandynawskich. Tym bardziej cieszy, że pana „Kruk” ma na Filmwebie ocenę 8/10!
MP: Ta ocena też w pewnym sensie jest symbolem zmian. Około 10 lat temu pojawiły się tzw. seriale premium. Trudno je porównać z serialami familijnymi z wcześniejszych lat, które dominowały w Telewizji Polskiej, jak choćby z „Na dobre i na złe”. Produkcje premium to elita seriali. To są produkcje zamknięte, jak ,,Kruk”, który ma trzy sezony, po sześć epizodów, i więcej nie będzie. Drugi sezon skończyłem w tym roku. Serial premium jest trochę bliski kinu, a dodatkowo ma tę zaletę, że można temat pogłębić. Jest jak film, tylko zamiast dwóch godzin trwa sześć i pół. Badania pokazały, że widzowie często czekają, aż będzie dostępna cała seria, i oglądają odcinek po odcinku, zazwyczaj po kilka naraz. Taki sposób odbioru dzieła może też przywodzić na myśl oglądanie filmu w kinie. I ja w ten sposób oglądam seriale, stają się one dla mnie takim dłuższym filmem fabularnym, bardziej rozbudowanym. Film zazwyczaj trwa maksymalnie dwie godziny, więc siłą rzeczy musi się koncentrować na jednym głównym wątku. Natomiast mając do dyspozycji pięć godzin, można to wszystko rozbudować o różne wątki poboczne. Myślę, że taki serial to dobra rzecz dla reżyserów. Choć dla wielu może być namiastką robienia kina w czasach, gdy nie można go robić.
KB: Zapytałem o wysoką ocenę „Kruka”, a pan mówi o serialach premium. Rozumiem skromność, ale myślę, że widzowie doceniają pana koncepcję i sposób, w jaki pokierował pan opowiadaniem tej historii. Czy zna pan już receptę na udany serial i jaka w tym wszystkim rola intuicji?
MP: Praca filmowa – czy to jest kino, czy serial – to praca zespołowa. Ja oczywiście jestem głównodowodzącym i podejmuję najważniejsze decyzje artystyczne, ale są też aktorzy, scenariusz i wiele innych czynników, które mają wpływ na ostateczny kształt filmu. Nie może być zatem jednego patentu na zrobienie serialu, który każdemu przypadnie do gustu. Tym bardziej że wszystko się zmienia – również na rynku serialowym. Pewne rzeczy, które podobały się kilka lat temu, teraz podobają się mniej. Z tego, co obserwuję, seriale są często bardziej odważne obyczajowo niż kino, ale są też ciekawsze ze względów formalnych. W serialach widzę różne narracje – ciekawe, inne, zmienne. Kino jest jednak ograniczone do spektaklu dwugodzinnego i przez to dominuje w nim bardziej klasyczna narracja, która w takim przypadku lepiej się sprawdza. Seriale są przeróżne, dają więcej przestrzeni, można zrobić coś dużo bardziej nietuzinkowego. Myślę, że dziś seriale są bardziej oryginalne niż filmy.
KB: Inny reżyserowany przez pana serial pt. „Prokurator” też ma bardzo wysokie oceny, a również porusza się w tematyce ciemnych stron ludzkiej duszy. Każdy lubi kryminały, ale czy reżyser powinien lubić je bardzo, żeby mu dobrze wychodziły?
MP: Myślę, że kryminał zawsze mnie interesował, tak samo jak aspekt psychologiczny. „Kruk” jest bardziej kryminałem psychologicznym – z naciskiem właśnie na słowo „psychologiczny”. Co przez to rozumiem? Sama zagadka kryminalna nie znajduje się na pierwszym planie, lecz serial jest pretekstem do tego, żeby się przyjrzeć ludziom w takiej, a nie innej sytuacji, np. jakiejś ekstremalnej. Co z ludzi wtedy wychodzi? Dobro czy zło? Jak się zachowują? Sama zagadka to dla mnie za mało. Strona psychologiczna jest bardzo ważna – interesuje mnie przyglądanie się człowiekowi, wchodzenie w jego głowę. Myślę, że bohaterowie wymienionych seriali, i również moich filmów, mają dosyć złożone osobowości. Uważam, że człowiek nie jest absolutem, ma w sobie i dobro, i zło, zaś w zależności od zaistniałych sytuacji te dwie wartości walczą ze sobą. O tym jest „Kruk”. O walce dobra ze złem w ludziach. Nie tylko w głównym bohaterze, lecz także w innych postaciach tej historii. Już mam trochę lat, parę rzeczy zrobiłem. Wybieram takie propozycje, które są dla mnie najciekawsze.
KB: Naucza pan przyszłych twórców filmów na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Czy lubi pan pracę z młodymi?
MP: Tak. Myślę, że kontakt z młodymi ludźmi, z ich wrażliwością, z ich wyobraźnią, jest odświeżający dla reżysera. To jest zawód typowo praktyczny. Można czytać mądre książki – dobrze, że są, bo to wiedza teoretyczna – ale tak naprawdę tylko praktyka się liczy. Ileś błędów trzeba popełnić, żeby wyciągnąć wnioski, a później – iść dalej. Ze studentami dzielę się wiedzą praktyczną, którą zdobyłem podczas 20 lat pracy. Nawet jeżeli mówię o teorii, to jest ona ściśle powiązana z praktyką. Nie uczę historii filmu, ale z pewnością reżyser też powinien ją znać. Uczę praktyki, czyli dramaturgii pisania scenariusza, podstaw filmowej inscenizacji czy pracy z aktorem. Uważam, że nie tylko ja coś daję studentom, dzieląc się swoimi doświadczeniami, ale również biorę od nich energię, która jest potrzebna do wykonywania tego zawodu.
KB: Świat mocno przyspieszył i pewnie dalej będzie przyspieszał. Trudno przewidzieć, co się będzie działo w ciągu najbliższych lat. Czy to stawia nauczyciela w trudniejszej sytuacji?
MP: Ja tego tak nie odczuwam. Pandemia mocno zweryfikowała założenia szkoły, ponieważ była ona przez rok pozbawiona możliwości faktycznego przekazywania wiedzy praktycznej. Równocześnie świat filmu cechuje się tym, że tutaj strona techniczna zmienia się w galopującym tempie. Ja też nie nadążam za wszystkimi zmianami, ale tym zajmują się inni, bo przy każdym filmie pracuje grono specjalistów. Natomiast zawsze w filmie podstawą było i będzie opowiadanie historii. Film jest swego rodzaju gawędziarstwem. Czy to będzie film science fiction, czy kryminał, czy kameralny dramat psychologiczny, czy to będzie „Nomadland”, czy „Batman” – za każdym razem opowiadana jest pewna historia. Ich podstawa jest taka sama, chociaż filmy te są skrajnie różne. Budowanie tej historii, opowiadanie jej potem przy pomocy kamery – to jest pewnego rodzaju warsztat. I to jest stały paradygmat w tej dziedzinie, jaką jest film. Opowiadanie historii jest pewną stałą, jest podstawą. Trzeba je opowiedzieć tak, żeby poruszały. Najciekawsze są te, które wzbudzają emocje widzów.
KB: Czy zajmują pana dyskusje na temat filmu w kontekście politycznym albo ideologicznym? A może postawienie idei opowiadania historii w centrum artystycznych założeń broni przed zajmowaniem się takimi tematami?
MP: Wychowałem się i wyedukowałem w poprzednim systemie ustrojowym w Polsce, a zacząłem pracować już w nowym. Szkołę filmową rozpocząłem na początku lat 90., kiedy w kraju zaczęła się przemiana ustrojowa, czyli nie robiłem kina, które miałoby cenzora, jak było kiedyś. Oczywiście w naszych czasach też istnieją różne mechanizmy, które mogą się kojarzyć z cenzurą, ale dziś środkiem, za pomocą którego wpływa się na artystę, są przede wszystkim finanse. Istnieją dziś zagrożenia związane z ograniczaniem wolności, ale z pewnością szkoła filmowa się tym nie zajmuje. Kiedyś sporo pracowałem dla Telewizji Polskiej, teraz trudno mi się tam odnaleźć. Mnie generalnie nie interesują tematy stricte polityczne.
KB: W tym roku w Łódzkiej Szkole Filmowej na reżyserię filmową i telewizyjną przyjęto same kobiety. Czy podobnie było w Katowicach?
MP: Wzrost liczby kobiet w branżach kreatywnych to jest ogólny trend i, co ciekawe, nie wynika z jakichś parytetów. Nie wiedziałem, że w Łodzi były takie proporcje. Zarówno w Łodzi, jak i w Katowicach przyjmuje się po osiem osób. U nas – z tego, co pamiętam – studia na kierunku reżyseria rozpoczęło w tym roku pięć kobiet i trzech mężczyzn. Myślę, że kobiet jest więcej, bo są po prostu teraz ciekawsze. I ten trend trwa od kilku lat. Jaki dokładnie mechanizm za tym stoi, to pewnie wie jakiś socjolog. Kiedy ja rozpoczynałem szkołę, na roku miałem tylko jedną dziewczynę. A to nie wynikało z tego, że ktoś był na egzaminach wstępnych w jakiś sposób przeciwny kobietom i nie chciał ich przyjmować. Po prostu dziewczyny nie wybierały tych studiów albo te, które wybierały – a było ich niewiele – nie były materiałem na reżysera. Ale to się powoli będzie zmieniać. Już dziś wiele ciekawych kobiet trafia do tego zawodu. A z kolei mężczyźni może już nie mają ochoty na studiowanie reżyserii. To jest specyficzny zawód, dla pasjonatów. Jeśli się nie ma do tego pasji i nie poświęci się temu życia, to trudno liczyć na jakiekolwiek osiągnięcia. W biznesie można jednym celnym trafieniem zrobić superinteres życia i dzięki temu na długo się ustawić. A reżyseria, wbrew potocznym wyobrażeniom, wymaga dużo potu. Łatwo się poddać. Podczas wielu lat pracy w branży poznałem jednak wiele wytrwałych osób, które się nie poddały. To właśnie wytrwałość jest podstawową cechą, najważniejszą u reżysera. Często człowiek się po prostu zniechęca, chce ten zawód zmienić albo wykonywać go na łatwiejszym poziomie.
KB: Mówi pan, że do reżyserowania trzeba potu, ale czy to też nie jest zawód, który w pewien sposób konserwuje? Nie wiem, czy mamy inną grupę zawodową, w której mielibyśmy nestorów w tak zaawansowanym wieku. I oni ciągle pozostają aktywni. Mamy przecież czynnych reżyserów 80-letnich, 90-letnich. Każdy, kto choćby otarł się o plan filmowy, wie, że ten pot nie jest tylko frazesem. Nieraz jest też chłodno, na przykład wtedy, gdy robi się film zimą.
MP: Tak właśnie jest. Teraz już się tego nie wymaga, ale kiedy ja szedłem na studia, to do tej teczki z dokumentami, które się składało, trzeba było załączyć badanie sprawności fizycznej. To się wydaje śmieszne, ale zawód reżysera to przede wszystkim ciężka praca fizyczna, nie tylko intelektualna. Nasz dzień pracy na planie filmowym – bez względu na to, czy jest zimno, czy pada – to podstawowo 12 godzin. Często jest zaś dłuższy, bo dochodzą nadgodziny. Już nie wspomnę o stresie. Zatem nie tylko fizycznie bywa ciężko, ale też w aspekcie psychologicznym, bo jest to praca bardzo odpowiedzialna, z tej racji, że film jest dosyć kosztowny. Przez jedną nieudaną rzecz można sobie przekreślić karierę albo przynajmniej przez jakiś czas nie mieć pracy. Też tak bywa. Jednak są osoby, które wykonują zawód reżysera bardzo długo, np. Andrzej Wajda.
KB: Również Janusz Majewski, Krzysztof Zanussi, Woody Allen.
MP: Tak. Jerzy Skolimowski ma teraz robić film. Krzysztof Zanussi również. Ja tylko mogę przyklasnąć, pogratulować, że starsi koledzy są w takiej formie i że dają radę.
KB: Patrząc z tej perspektywy, to pan jest w połowie swojej reżyserskiej drogi.
MP: Jestem w średnim wieku, tak bym to nazwał. Często reżyserzy debiutują późno. Mój debiut fabularny, pełnometrażowy – bo wcześniej robiłem filmy telewizyjne – odbył się, gdy byłem już po czterdziestce. To się często zdarza u reżyserów. Wiek średni przypada gdzieś po pięćdziesiątce. Ja jestem już po pięćdziesiątce, ale jeszcze przed sześćdziesiątką, zatem jeszcze kilka dobrych filmów mogę zrobić. Oby tylko zdrowia starczyło i żeby pandemia nam nie utrudniała. Myślę, że to jest główny problem. Doświadczyłem lockdownu w świecie filmu, obserwowałem, jak stawały produkcje. Kiedy robimy filmy do kina, to chcemy, żeby widz oglądał je w kinie. Kiedy robimy filmy, które mają potencjał festiwalowy i mogą brać udział w konkursach, to chcemy, żeby „jeździły” po świecie. Żebyśmy rozmawiali o nich z ludźmi reprezentującymi inne kraje, inne kultury. To po prostu było niemożliwe przez ostatnie półtora roku. Oby wszystko wróciło do normy. Na razie nie jest najlepiej.
KB: Opowie pan o swoich planach? O takich, które już są skrystalizowane, może nawet zakontraktowane, ale też tych, które są dopiero odległym marzeniem?
MP: Takich zakontraktowanych planów nie mam. Zwykle jest tak, że reżyser pracuje nad kilkoma projektami, ponieważ nie wiadomo, który z nich wyjdzie najpierw. W związku z tym staram się mieć taki płodozmian. Zrobiłem ostatnio drugi sezon „Kruka”. Pracowałem nad nim jeszcze w pandemii i przez to robiłem go dosyć długo, bo musieliśmy kilka razy przerywać zdjęcia. Teraz chciałbym wrócić do kina – pracuję nad dwoma projektami filmów kinowych. Jestem na zaawansowanym etapie scenariuszowym. A co będzie dalej? Trudno jeszcze dziś powiedzieć. Dla mnie idealnie byłoby – nawet marzę o tym – gdybym w drugiej połowie przyszłego roku mógł zacząć zdjęcia do któregoś z tych projektów. Byłbym bardzo szczęśliwy, ale to zależy od wielu czynników. Drugi sezon „Kruka” się podobał, więc stacja chce kontynuować serial i zamknąć go „Krukiem 3”. Trwają prace literackie, bo od tego wszystko się zaczyna. Najpierw musi zostać napisany scenariusz, żeby móc cokolwiek planować. Dlatego ja pracuję nad swoimi projektami filmów fabularnych, a scenarzysta serialu „Kruk” Kuba Korolczuk pracuje nad jego ostatnim sezonem. Kiedy „Kruk 3” będzie w produkcji i kiedy zostanie wyemitowany? Naprawdę trudno powiedzieć.
KB: Czyli znów będzie pan scenarzystą swoich filmów kinowych?
MP: Tak. Szukałem przez dłuższy czas jakiejś książki do adaptacji, ale nie znalazłem nic na tyle interesującego, by się za to zabrać. Zdecydowałem się więc rozwijać dwie historie – jedną z innym scenarzystą, a jedną sam.
Maciej Pieprzyca – reżyser, scenarzysta filmowy, a także pisarz i nauczyciel akademicki. Urodzony w Katowicach. Wyreżyserował m.in. nagradzane na międzynarodowych i krajowych festiwalach filmy fabularne: „Drzazgi”, „Chce się żyć”, „Jestem mordercą”, „Ikar. Legenda Mietka Kosza”, jak też filmy dokumentalne („Przez nokaut”, „Inna”), spektakle Teatru Telewizji („Fryzjer”, „Padnij”, „Rodzinny Show”, „Komu wierzycie”) oraz seriale „Kruk” i „Prokurator”. Jest też autorem dwóch bardzo dobrze przyjętych powieści: „Chce się żyć” i „Ikar”.