Ukraina i Rosja będą musiały pogodzić się z porażką. Zwycięzcami mogą się okazać zewnętrzni gracze
- Patrząc z perspektywy globalnej, uważam, że istnieją trzy kluczowe punkty zapalne: Europa, Bliski Wschód i Daleki Wschód. Już ponad dwa lata temu było jasne, że główne siły stojące za tymi napięciami to Stany Zjednoczone i Chińska Republika Ludowa, a w tle działa Rosja.
- Obecnie sprawa jest jasna: Europa politycznie, gospodarczo i militarnie mocno zbliżyła się do Stanów Zjednoczonych. To jedno z głównych następstw trwającego konfliktu.
- Myślę, że zbliżamy się do przedostatniej fazy wojny. Zarówno Rosja, jak i Ukraina zdają sobie sprawę, że ten konflikt nie prowadzi do żadnego sensownego zakończenia.
- Putin rozumie, że NATO nie ustąpi, a Rosja nie ma siły militarnej, by zmienić sytuację. Choć broń nuklearna mogłaby być kartą przetargową, jej użycie spotkałoby się z ostrą reakcją Chin i Indii.
- Rosja znalazła się w strategicznie trudnym momencie. Choć wsparcie Chin i innych krajów azjatyckich daje jej pewną stabilizację w czasie wojny, na dłuższą metę ta zależność może okazać się szkodliwa.
- Kwestie religijne w Ukrainie są bardziej skomplikowane, niż może się wydawać z zewnątrz. Wielu Ukraińców, z różnych środowisk, widzi w swojej lokalnej Cerkwi autorytet, niezależnie od politycznych nacisków państwa.
- Według najnowszych badań dziś aż 57 proc. Ukraińców jest gotowych zaakceptować częściowe oddanie terytoriów Rosji, pod warunkiem, że w zamian Ukraina szybko przystąpi do Unii Europejskiej i NATO.
- Rosja nie chce zostać wasalem. Czerpie korzyści z relacji z Chinami również dlatego, że współpraca w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku obejmuje już 151 państw. Lecz zauważa również, że wiele krajów, jak Sri Lanka czy Pakistan, ma problemy związane z chińską dominacją gospodarczą.
- Produkcja czołgów w Rosji wzrosła dziesięciokrotnie w porównaniu do czasów sprzed wojny. W mojej ocenie Rosja już dawno podjęła decyzję o przygotowaniu się na inny konflikt. Czy do niego dojdzie? Nie wiadomo.
- Mimo wielkiego zaangażowania humanitarnego, otwarcia granic, serc i domów dla milionów uchodźców, a także znacznej pomocy militarnej – Polska przekazała Ukrainie setki czołgów, samoloty, artylerię i inne kluczowe zasoby wojskowe – obecne relacje zaczynają przypominać napiętą grę, inspirowaną przez ukraińskie elity polityczne.
- Najgorszy scenariusz, jaki mógłby się wydarzyć, to podporządkowanie Ukrainy Rosji. Taki rozwój wypadków spowodowałby, że zamiast sojusznika Polska miałaby u swoich granic przeciwnika, który nie tylko dysponowałby sprzętem wojennym i doświadczeniem zdobytym w walkach.
- Niemcy, już za czasów Poroszenki, a teraz również za prezydentury Zełenskiego, próbują „ominąć” Polskę, dążąc do zbliżenia z Ukrainą. Ukraińcy zaś, pełni dumy, postrzegają swoje partnerstwa przede wszystkim w kontekście relacji z USA, Niemcami i Wielką Brytanią, nie doceniając roli naszego kraju.
- Jeśli chodzi o przemysł obronny, dziś w Ukrainie dominują zachodnie koncerny, a w szczególności niemiecki Rheinmetall. Co istotne, polski przemysł zbrojeniowy nie został skutecznie zaproszony do udziału w tych procesach.
- Choć na froncie nie ma polskich żołnierzy, to wiemy, że nowoczesna broń, którą Polska dostarczyła Ukrainie, wymaga specjalistów do jej obsługi, co rodzi pytania o obecność ekspertów na miejscu.
Z generałem Bogusławem Packiem rozmawia Kamil Broszko.
Kamil Broszko: Nasza poprzednia rozmowa odbyła się ponad dwa lata temu, po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę. Już wtedy przewidywał pan, że to, co obserwujemy, to zaledwie początek szerszych globalnych zmagań. Dziś spojrzenie na rozwój wydarzeń na arenie międzynarodowej utwierdza nas w przekonaniu, jak właściwe były to prognozy. Pozostaje pytanie, co dalej. Czy widzi pan możliwość kreatywnego wyjścia z globalnych impasów, w szczególności tego najbliższego nam, czyli wojny rosyjsko-ukraińskiej?
Bogusław Pacek: Zanim odpowiem na pytanie o rozwiązania, chciałbym zaznaczyć, że moje wcześniejsze przewidywania nie były wynikiem kasandrycznych przepowiedni, ale chłodnej analizy sytuacji. To, co obecnie obserwujemy, to jedynie fragment większego scenariusza, który zaczął się realizować kilka lat temu. Patrząc z perspektywy globalnej, uważam, że istnieją trzy kluczowe punkty zapalne: Europa, Bliski Wschód i Daleki Wschód. Już ponad dwa lata temu było jasne, że główne siły stojące za tymi napięciami to Stany Zjednoczone i Chińska Republika Ludowa, a w tle działa Rosja. W mojej opinii kluczowe starcie tego wielkiego globalnego konfliktu może rozegrać się na Dalekim Wschodzie, zaś mniejsze, bardziej lokalne konflikty już występują lub wystąpią w Europie i na Bliskim Wschodzie.
Dotychczasowa strategia Stanów Zjednoczonych okazała się skuteczna. Udało im się uniknąć wciągnięcia w pełnoskalowe zaangażowanie na Bliskim Wschodzie, jednocześnie stabilizując sytuację w regionie na tyle, na ile było to możliwe. Zobaczymy, czy w obecnej sytuacji nadal będzie się udawało kontrolować sytuację i zapobiegać eskalacji.
Strategia amerykańska jest dotychczas skuteczna w Europie. Głównym celem było osłabienie Rosji, co zostało wyraźnie zdefiniowane przez prezydenta Bidena podczas jego wizyty w Polsce. Dzięki koalicji ponad 50 państw, w tym kluczowych – poza USA – graczy, takich jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, Rosja została znacząco osłabiona. Dodatkowo, w wyniku działań Chin i Indii, Rosja uzależniła się od Azji, co nie wróży jej dobrze na przyszłość. Biden jasno określił, że Rosja musi spaść poniżej 20. miejsca w globalnym rankingu potęg. I wszystko zmierza w tym kierunku, bo jeszcze niedawno była na 11. pozycji, a dzisiaj jest dużo niżej .
KB: Nie bez znaczenia dla tego procesu są przetasowania na rynku energetycznym w wyniku wojny.
BP: Rosji nie udało się zdominować rynku energetycznego, a wręcz przeciwnie – doszło do jego przewartościowania, co też jest częścią szerszej rywalizacji między światowymi mocarstwami. Europa, która wcześniej opierała się na rosyjskich surowcach, szczególnie ropie i gazie, w ciągu ostatnich dwóch lat drastycznie ograniczyła swój import z Rosji. Wcześniej Unia Europejska importowała z Rosji ponad 30 proc. ropy i gazu, ale te wartości spadły do poziomów poniżej 10 proc., a w niektórych przypadkach zbliżają się do zera. Jest to bezprecedensowa zmiana, której przez dziesięciolecia nie udało się osiągnąć. Tymczasem Stany Zjednoczone, korzystając z sytuacji, zdołały zdefiniować na nowo europejski rynek energetyczny. Dostarczają tutaj ropę naftową i skroplony gaz w istotnych ilościach, co ma duże znaczenie strategiczne.
UWAGA! Ważna informacja!
Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego przyjmuje już aplikacje do kolejnej edycji Konkursu "Teraz Polska". Zachęcamy firmy do zgłaszania produktów i usług, ponieważ Godło „Teraz Polska” jest dla klientów najlepszą i uznawaną wskazówką najwyższej jakości i polskiego pochodzenia. Skontaktuj się już dzisiaj z zespołem Konkursu "Teraz Polska", weź udział i wygraj!
Biuro Konkursu „Teraz Polska”. Kontakt: tel. 22 826 01 91, e-mail: konkurs@terazpolska.pl
WWW.KONKURSTERAZPOLSKA.PL
Kolejnym sukcesem Stanów Zjednoczonych, którego początkowo nie przewidziałem, jest zdyscyplinowanie państw europejskich, zwłaszcza europejskich członków NATO. Joe Biden, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, zdołał wzmocnić jedność i wspólne działania w ramach sojuszu. Prezydent USA wyraźnie pokazał Europie jej słabości, zwłaszcza w zakresie zależności od Stanów Zjednoczonych. Do tej pory Europa nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo NATO jest uzależnione od amerykańskiego wsparcia. Obecnie sprawa jest jasna: Europa politycznie, gospodarczo i militarnie mocno zbliżyła się do Stanów Zjednoczonych. To jedno z głównych następstw trwającego konfliktu.
KB: W wyniku wojny Rosji z Ukrainą Europa zrozumiała swoje braki militarne.
BP: Obecnie państwa europejskie nie muszą być przekonywane do zwiększania wydatków na obronność. Inwestują w uzbrojenie, produkują amunicję, budują nowe fabryki i rozwijają nowoczesne technologie. To efekt nie tylko samego konfliktu, ale także długofalowej strategii, jaką Stany Zjednoczone prowadziły względem Europy. Wcześniej to zadanie spoczywało głównie na USA, ale teraz widać wyraźną zmianę.
Na tym tle warto docenić prezydenta Joe Bidena, który okazał się prawdziwym mistrzem dyplomacji. W kontekście jego relacji z Europą przypomnę jedno symboliczne wydarzenie: pożegnanie Angeli Merkel z urzędem kanclerza. Podczas swojej ostatniej wizyty w Stanach Zjednoczonych Merkel zapewniała Bidena, że Niemcy zamierzają kontynuować współpracę z Chinami oraz dokończyć budowę Nord Stream 2. Wówczas Chiny były najważniejszym partnerem handlowym Niemiec, wyprzedzając Stany Zjednoczone.
Jednak dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Niemcy nie tylko przestają postrzegać Chiny jako kluczowego partnera, ale także aktywnie zwalczają chińskich szpiegów i coraz częściej kwestionują sensowność współpracy z Pekinem. Co więcej, Niemcy nie protestują wobec stanowisk NATO, w których Chiny są określane jako wyzwanie dla sojuszu. Zmiana tej postawy jest wynikiem konsekwentnej polityki Bidena, który od początku swojej kadencji wyraźnie definiował strategiczne cele w relacjach z Europą, w tym także w kontekście zagrożeń ze strony ChRL.
Obecnie jednak wojna w Europie, konflikt w Ukrainie, zmierza w kierunku, który trudno uznać za optymistyczny. Rosja znalazła się w strategicznie trudnym momencie. Choć wsparcie Chin i innych krajów azjatyckich daje jej pewną stabilizację w czasie wojny, na dłuższą metę ta zależność może okazać się szkodliwa. Ukraina z kolei, mimo wsparcia Zachodu, zaczyna dostrzegać, że nie zdoła wygrać tej wojny. Choć możliwe, że koniec wojny zostanie ogłoszony jako zwycięstwo przez obydwie strony. Jednak w rzeczywistości to jedna z tych wojen, gdzie obie strony – zarówno Rosja, jak i Ukraina – będą musiały pogodzić się z porażką. Prawdziwymi wygranymi mogą okazać się zewnętrzni gracze, którzy zyskają korzyści z układu geopolitycznego, jaki wyłoni się po zakończeniu konfliktu.
KB: A który etap wojny rosyjsko-ukraińskiej obecnie obserwujemy?
BP: Myślę, że zbliżamy się do przedostatniej fazy wojny. Zarówno Rosja, jak i Ukraina zdają sobie sprawę, że ten konflikt nie prowadzi do żadnego sensownego zakończenia. Europa, świat i kraje sąsiadujące, w tym Polska, aktywnie wspierają jedną ze stron w tej wojnie, choć Rosja odbiera to jako uczestniczenie w konflikcie. Wydaje się, że wszyscy jesteśmy na etapie oczekiwania na nieuchronne zakończenie, które nikomu nie przyniesie pełnej satysfakcji.
Ukraińcy, pomimo wszelkich publicznych deklaracji, zdają sobie sprawę z tego, że obecny poziom wsparcia ze strony Zachodu nie jest wystarczający. Od początku konfliktu Ukraina polegała na pomocy z zewnątrz, a bez jej znacznego zwiększenia nie ma realnych szans na zwycięstwo. Świadomość, że przy stole negocjacyjnym będą musieli zrezygnować z wielu swoich celów, jest bolesna, a wynik rozmów pokojowych będzie dla Ukrainy daleki od triumfu. Wojna zakończy się dla nich ogromnymi stratami, zarówno ludzkimi, jak i materialnymi.
Liczba ofiar to rana, która będzie się goić przez dziesiątki lat. Dwa pokolenia będą musiały dźwigać ciężar odbudowy kraju, a skutki wojny będą odczuwalne na każdym poziomie społecznym i gospodarczym. To nie tylko kwestia podnoszenia kraju z ruin, ale także radzenia sobie z długofalowymi problemami wewnętrznymi, które wojna jeszcze bardziej pogłębiła. Już przed konfliktem istniały napięcia między wschodnią a zachodnią częścią Ukrainy, dodatkowo kwestie religijne komplikują sytuację. Ustawy Poroszenki i działania prezydenta Zełenskiego, które miały na celu ograniczenie wpływów Cerkwi podporządkowanej Moskwie, wprowadziły dodatkowe podziały w społeczeństwie.
Kwestie religijne w Ukrainie są bardziej skomplikowane, niż może się wydawać z zewnątrz. Wielu Ukraińców, z różnych środowisk, widzi w swojej lokalnej Cerkwi autorytet, niezależnie od politycznych nacisków państwa. Dla nich ich batiuszka jest postacią o niepodważalnym znaczeniu, a próby ingerencji ze strony rządu budzą opór. Na te podziały religijne nakładają się nacjonalistyczne nastroje, które wzrosły po 2014 r. i które teraz, w trakcie wojny, zyskały jeszcze na sile. Te skrajne ruchy nacjonalistyczne nie znikną i z czasem mogą stanowić poważny problem wewnętrzny.
KB: Zgodnie z danymi ukraińskiej Narodowej Agencji ds. Zapobiegania Korupcji wzrost poziomu korupcji tamże w 2023 r. zauważa 61,2 proc. mieszkańców kraju i 46,3 proc. ukraińskich przedsiębiorców. To dane zaprezentowane w marcu 2024 r.
BP: To jest największe wyzwanie i choroba, która od lat zżera Ukrainę. Korupcja, nepotyzm i oligarchiczny system to nie jest margines, ale główny problem funkcjonowania państwa. Politycy i oligarchowie wzbogacają się kosztem kraju, a system korupcyjny przenika wszystkie warstwy społeczne – od polityków po nauczycieli, którym trzeba wręczać łapówki, by zapewnić swoim dzieciom lepsze oceny. To system, który Ukrainie trudno będzie zniszczyć, ponieważ stał się nerwem jej funkcjonowania. Przez to Ukraina po wojnie będzie musiała stawić czoło nie tylko fizycznym zniszczeniom, ale także odbudowie moralnej i instytucjonalnej.
Mimo tych trudności Ukraina ma nadzieję na przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej, co mogłoby przynieść stabilizację i rozwój. Jednak proces ten nie będzie szybki. Na szczycie NATO w Wilnie Joe Biden, przy wsparciu Olafa Scholza, wyraźnie wskazał, że droga Ukrainy do członkostwa będzie długa i uzależniona od reform gospodarczych, politycznych oraz właśnie walki z korupcją. Ukraina musi najpierw uporządkować swoje wewnętrzne sprawy, zanim będzie mogła liczyć na pełne wsparcie NATO. Jej członkostwo w sojuszu jest kartą przetargową między Rosją a Zachodem. Wielu liderów chce szybszego wejścia Ukrainy do NATO. Ale to nie takie proste. Na razie dla Rosji jest to niewyobrażalne.
To samo dotyczy Unii Europejskiej. Ukraina od 2013 r. wierzy, że jej wstąpienie do UE jest możliwe, jednak proces akcesji będzie wymagał jeszcze wielu lat reform. Pomimo wysokiej ceny, jaką Ukraina płaci za tę wojnę, sukces w postaci członkostwa w NATO i UE mógłby być tego wart. Byłby to nie tylko krok rewolucyjny pod względem politycznym i gospodarczym, ale także symboliczne zwycięstwo, które Ukraina mogłaby odnieść na arenie międzynarodowej.
Według najnowszych badań dziś aż 57 proc. Ukraińców jest gotowych zaakceptować częściowe oddanie terytoriów Rosji, pod warunkiem że w zamian Ukraina szybko przystąpi do Unii Europejskiej i NATO. To wyraźny sygnał, że dla wielu z nich długoterminowe korzyści wynikające z integracji z Zachodem są ważniejsze niż natychmiastowe rozwiązania terytorialne. Z kolei Rosja, mimo swoich ambicji imperialnych, stoi przed wyzwaniem, jak włączyć się ponownie w globalną gospodarkę, jednocześnie unikając zależności od Chin.
KB: Ale czerpie korzyści z relacji z Chinami, w pewnej mierze umożliwia jej to obecnie przetrwanie i dalsze działanie machiny wojennej.
BP: Tak, ale Rosja nie chce zostać wasalem. Czerpie korzyści z relacji również dlatego, że współpraca w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku obejmuje już 151 państw. Lecz zauważa również, że wiele krajów, jak Sri Lanka czy Pakistan, ma problemy związane z chińską dominacją gospodarczą. Putin rozumie, że NATO nie ustąpi, a Rosja nie ma siły militarnej, by zmienić sytuację. Choć broń nuklearna mogłaby być kartą przetargową, jej użycie spotkałoby się z ostrą reakcją Chin i Indii. Rosji nie udało się osiągnąć głównych celów: zdobycia pełnej kontroli nad Ukrainą i odsunięcia NATO od granic. Nawet jeśli utrzyma Donbas i Krym, to przecież terytoria te były już wcześniej pod jej wpływem. Koszty wojny przewyższają wszelkie zyski terytorialne.
KB: Jakie mogą być scenariusze, gdy dojdzie do rozmów pokojowych?
BP: Europa zaczyna dostrzegać, że Rosja realizuje swoje cele przede wszystkim poprzez działania militarne, co widać nie tylko w Ukrainie, ale także w Afryce, gdzie Moskwa zyskała wpływy w takich krajach jak Republika Środkowoafrykańska czy Mali, często wypierając dawną obecność Francji. Rosja także zwiększa swoje wydatki na zbrojenia – aż 35 proc. budżetu na rok 2024 ma być przeznaczone na cele wojskowe. Choć kraj posiada znaczne zasoby surowców energetycznych, złota i rezerw walutowych, to rosnące uzależnienie od eksportu ropy, gazu i węgla, które generują 50 proc. przychodów, w połączeniu z presją na rabaty dla krajów takich jak Chiny czy Indie osłabia jej pozycję gospodarczą. Chiny, nie chcąc zbytnio uzależniać się od Rosji, już teraz dywersyfikują swoje źródła energii, szukając alternatywnych dostawców, co pokazuje, że Moskwa nie jest kluczowym graczem w ich długoterminowych planach.
Równocześnie Rosja zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej perspektywy na utrzymanie bliskich relacji z Zachodem, szczególnie z Niemcami, stają się coraz bardziej odległe. Rosja i Niemcy od dawna budowały silne relacje surowcowe, czego doskonałym przykładem są projekty takie jak Nord Stream 1 i 2. Z rosyjskiej perspektywy było to idealne rozwiązanie: obie strony mogły kontrolować dostawy energii do Europy, co przynosiłoby korzyści zarówno Niemcom, jak i Rosji. W Europie wielu krajom, w tym Polsce, zależało na stabilnych dostawach energii po korzystnych cenach. Niemcy byłyby głównym beneficjentem tego układu, ale Polska, choć mogłaby poczuć pewne niezadowolenie z zysków sąsiada, nie miałaby powodów do dramatyzowania w kwestii własnych potrzeb surowcowych.
UWAGA! Ważna informacja!
Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego przyjmuje już aplikacje do kolejnej edycji Konkursu "Teraz Polska". Zachęcamy firmy do zgłaszania produktów i usług, ponieważ Godło „Teraz Polska” jest dla klientów najlepszą i uznawaną wskazówką najwyższej jakości i polskiego pochodzenia. Skontaktuj się już dzisiaj z zespołem Konkursu "Teraz Polska", weź udział i wygraj!
Biuro Konkursu „Teraz Polska”. Kontakt: tel. 22 826 01 91, e-mail: konkurs@terazpolska.pl
WWW.KONKURSTERAZPOLSKA.PL
Jednak dzisiejsza sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Rosja, pogrążona w wojnie, zapłaci za swoje działania wysoką cenę – nie tylko ekonomiczną, ale także geopolityczną. Kreml, mimo że nie przyznaje tego otwarcie, wyraźnie dąży do odbudowy relacji z Zachodem. Rosja liczy bardziej na rozwiązania polityczne niż militarne, szczególnie w kontekście przyszłych wyborów w Stanach Zjednoczonych, choć zmiana prezydenta raczej nie przyniesie rewolucji w amerykańskiej strategii wobec tego konfliktu.
KB: Mimo wszystko niepokoi trochę ta rosyjska machina wojenna – 35 proc. budżetu na zbrojenia to bardzo dużo.
BP: Rosyjski przemysł zbrojeniowy działa na pełnych obrotach. Chociaż osłabia to kraj gospodarczo, Rosja posiada ogromny potencjał nuklearny oraz spore siły konwencjonalne, które obecnie liczą około półtora miliona żołnierzy. Produkcja czołgów w Rosji wzrosła dziesięciokrotnie w porównaniu do czasów sprzed wojny. Choć te liczby mogą wydawać się mniejsze w skali globalnej, to jednak produkcja stale rośnie.
Pytanie brzmi, na jaką wojnę Rosja przygotowuje ten sprzęt. W Ukrainie, pomimo tej intensywnej produkcji, nie widać znacznego wzrostu użycia nowoczesnego uzbrojenia. Choć ukraińskie raporty mogą zawyżać dane dotyczące zestrzelonych samolotów i zniszczonej broni, fakty są takie, że nie widzimy na polu walki zbyt wielu nowoczesnych rosyjskich systemów, mimo że produkcja trwa.
W mojej ocenie Rosja już dawno podjęła decyzję o przygotowaniu się na inny konflikt. Czy ten konflikt nastąpi? Nie wiadomo. Państwa nieustannie rozwijają swoje potencjały militarne, by być gotowymi na ewentualną wojnę, ale też po to, by do niej nie doszło. To paradoks współczesnej geopolityki – zbrojenia mają na celu odstraszanie przeciwnika i utrzymanie pokoju, a niekoniecznie samo prowadzenie działań wojennych.
KB: Jak pan generał ocenia ewolucję relacji polsko-ukraińskich?
BP: Polska od samego początku wojny stanowczo wspierała Ukrainę, widząc w tym zarówno interes bezpieczeństwa narodowego, jak i korzyści polityczne. Państwa zdawały się naturalnymi sojusznikami, a współpraca miała duży potencjał, szczególnie gdyby Ukraina dołączyła do Unii Europejskiej i NATO. Relacje polsko-ukraińskie ewoluowały jednak w sposób, który nie przynosi dziś optymizmu. Mimo wielkiego zaangażowania humanitarnego, otwarcia granic, serc i domów dla milionów uchodźców, a także znacznej pomocy militarnej – Polska przekazała Ukrainie setki czołgów, samoloty, artylerię i inne kluczowe zasoby wojskowe – obecne relacje zaczynają przypominać napiętą grę, inspirowaną przez ukraińskie elity polityczne.
Polska liczyła na gesty wdzięczności, które nigdy nie nadeszły. Nawet symboliczne przeprosiny, takie jak te, które Niemcy regularnie wyrażają za swoje historyczne winy, mogłyby wpłynąć na poprawę relacji. Zabrakło takich gestów. Władze Polski zaczęły dostrzegać, że współpraca nie przynosi spodziewanych efektów. Zamiast zacieśniania więzi narastająca hardość Ukrainy prowadzi do sytuacji patowej. Niedobre sygnały płyną z samych wyżyn ukraińskiej władzy. Ta sytuacja nie wróży dobrze na przyszłość dla relacji polsko-ukraińskich.
Najgorszy scenariusz, jaki mógłby się wydarzyć, to podporządkowanie Ukrainy Rosji. Taki rozwój wypadków spowodowałby, że zamiast sojusznika Polska miałaby u swoich granic przeciwnika, który nie tylko dysponowałby sprzętem wojennym i doświadczeniem zdobytym w walkach, ale też ogromnym zapleczem ludności, która również brała udział w konflikcie. Takiego scenariusza nie biorę pod uwagę. Z drugiej strony nie można także dopuścić do sytuacji, w której relacje między Polską a Ukrainą pozostaną napięte po zakończeniu wojny. Niemcy, już za czasów Poroszenki, a teraz również za prezydentury Zełenskiego, próbują „ominąć” Polskę, dążąc do zbliżenia z Ukrainą. Ukraińcy zaś, pełni dumy, postrzegają swoje partnerstwa przede wszystkim w kontekście relacji z USA, Niemcami i Wielką Brytanią, nie doceniając roli naszego kraju.
To przypomina błędy, jakie popełniały wcześniej inne kraje, takie jak Słowacja, Litwa czy Łotwa, kiedy przystępowały do Unii Europejskiej i NATO, wierząc, że same relacje z mocarstwami dadzą im większą siłę i wpływ. W rzeczywistości istnieje wyraźna hierarchia: są supermocarstwa, mocarstwa regionalne, a także państwa średniej wielkości i mniejsze. Ukraina, mimo swojej wielkości, jest obecnie państwem o średnim potencjale, co oznacza, że musi wykorzystywać wszystkie możliwe szanse. Polska, najbliższy sąsiad o zbliżonych interesach, jest szansą dla Ukrainy. Równocześnie Polska nie może obrażać się na Ukrainę, ponieważ jest to kraj o strategicznym znaczeniu – zarówno jako bufor bezpieczeństwa w kontekście granicy z Rosją, jak i potencjalny kluczowy partner gospodarczy w procesie odbudowy po wojnie. To ogromny rynek, który stworzy olbrzymie możliwości gospodarcze, i Polska nie może sobie pozwolić na ignorowanie tego aspektu.
KB: Dwa lata temu żywy był wątek ataku Rosji również na nasz kraj i powszechna była obawa bezpośredniego udziału militarnego. Dziś już taka narracja jest mniej popularna, chociaż wciąż można wyobrazić sobie walki naszych żołnierzy w przesmyku suwalskim.
BP: Obecnie wiemy już, że NATO nie zaangażuje się bezpośrednio w tę wojnę. Jednak wcześniej pojawiały się różne sygnały. Między innymi prezydent Macron kilkakrotnie sugerował, że Polska mogłaby wysłać swoje wojska do Ukrainy. To były tzw. balony próbne, które miały na celu sprawdzenie reakcji, zarówno koalicji NATO, jak i opinii publicznej. Polska była oczywiście tą wypowiedzią zaskoczona. Później jednak okazało się, że wiele krajów faktycznie rozważało takie scenariusze.
Choć na froncie nie ma polskich żołnierzy, to wiemy, że nowoczesna broń, którą Polska dostarczyła Ukrainie, wymaga specjalistów do jej obsługi, co rodzi pytania o obecność ekspertów na miejscu. Z zachowaniem poprawności zakładam, że w Ukrainie nie ma żołnierzy NATO, ale nie wykluczam, że jakiś cywil, specjalista, może tam być obecny, by obsługiwać lub doradzać w kwestii skomplikowanych technologii, które dostarczono Ukrainie. Jej siły zbrojne korzystają obecnie z dronów z ponad 20 państw, a każdy, kto zna realia wojskowe, wie, że obsługa takich technologii wymaga lat doświadczenia, zarówno od zwykłych żołnierzy, jak i oficerów wyższego szczebla. To nie jest coś, co można szybko opanować.
Czy Polska może obecnie stanąć do bezpośredniej walki z Rosją lub wspierać Ukrainę w tej wojnie? Mniej obawiam się bezpośredniego ataku na Polskę. Największym realnym zagrożeniem, które zawsze mnie niepokoiło, jest ryzyko prowokacji ze strony Rosji, szczególnie w państwach bałtyckich. Warto zauważyć, że te kraje od początku konfliktu napinają swoje muskuły w znaczący sposób. Ich wydatki na obronę, w porównaniu do wielkości budżetów, są największe spośród wszystkich państw zaangażowanych w tę wojnę. Globalnie rzecz biorąc, to Stany Zjednoczone i Unia Europejska wydają najwięcej na wsparcie Ukrainy, ale jeśli chodzi o indywidualne państwa, to kraje bałtyckie ponoszą największe koszty, proporcjonalnie do swoich zasobów.
KB: Czyli dziś nadal po Ukrainie najbardziej narażone są państwa bałtyckie?
BP: Tak. Jednym z kluczowych celów Rosji jest utrzymanie kontroli nad tzw. pasem bałtycko-czarnomorskim – strategicznym obszarem łączącym Morze Czarne z Bałtykiem. Być może, gdyby Rosja nie obawiała się utraty kontroli nad Krymem po wygaśnięciu umowy z Ukrainą w 2017 r., aneksja Krymu mogłaby nastąpić później albo wcale. Flota czarnomorska stacjonująca w Sewastopolu była kluczowa dla rosyjskiej obecności militarnej w regionie, a zakończenie tej umowy mogło być jedną z głównych przyczyn, dla których Rosja podjęła decyzję o aneksji Krymu. Dla Rosjan zagrożenie ze strony NATO, które mogłoby stać przy ich granicach, jest bardzo realne i wywołuje u nich silny lęk.
Rosja od dłuższego czasu postrzega przestrzeń czarnomorsko-bałtycką jako kluczową w swojej strategii. Utrzymanie swobodnego dostępu do portów nad Morzem Czarnym i kontrola nad Bałtykiem są dla niej priorytetami. Problem Rosji związany z niezamarzającymi portami na Bałtyku to nie tylko kwestia posiadania terytorium, ale także realizacji strategicznych celów. Te plany zostały jednak zablokowane przez przystąpienie do NATO państw bałtyckich, co poważnie ograniczyło rosyjskie możliwości w regionie.
Sytuacja w Estonii i na Łotwie, gdzie około 25 proc. ludności stanowią etniczni Rosjanie, daje Rosji dodatkowy pretekst do działań. W porównaniu do Ukrainy, gdzie Rosjan było mniej, choć również odegrali kluczową rolę w prowokacjach, państwa bałtyckie wydają się podatne na podobne scenariusze. Warto przypomnieć, że w Donbasie i na Krymie inicjatywa separatystyczna, choć wspierana przez Rosję, wywodziła się lokalnie, jako reakcja na wydarzenia na Krymie.
Czy Polsce grozi bezpośrednie zagrożenie w tym kontekście? Dzisiaj nie – nasz kraj nie jest bezpośrednio zagrożony wojną. Jednak w przypadku działań wojskowych w państwach bałtyckich Polska musi być przygotowana na wsparcie. To jest kluczowe zadanie Polski w NATO, związane z jej sąsiedztwem z tym regionem. Nie jest tajemnicą, że w przypadku ewentualnego konfliktu w państwach bałtyckich to polskie wojska byłyby na pierwszej linii, co wynika z geograficznego rozmieszczenia sił sojuszu. Choć Finlandia i Szwecja, nowi członkowie NATO, posiadają solidne siły obronne, są one bardziej przygotowane do ochrony własnego terytorium niż do prowadzenia działań ofensywnych poza granicami swoich krajów.
KB: Czy Ukraina zacieśnia strategiczną współpracę militarną z Polską?
BP: Powinna i w obecnej sytuacji byłoby to korzystne dla obu państw. Jednak takiego kroku dotąd nie podjęto na szerszą skalę. Jeśli chodzi o przemysł obronny, dziś w Ukrainie dominują zachodnie koncerny, a w szczególności niemiecki Rheinmetall. Co istotne, polski przemysł zbrojeniowy nie został skutecznie zaproszony do udziału w tych procesach. W dłuższej perspektywie, patrząc na wspólne interesy i potencjał współpracy, byłoby dla Ukrainy korzystne, by Polska odgrywała bardziej aktywną rolę. To właśnie przez Polskę prowadzą kluczowe szlaki, a w przypadku przyszłego członkostwa Ukrainy w NATO to Polska będzie pierwszym krajem, przez który NATO wejdzie, by bronić Ukrainy. Ignorowanie tego aspektu i nadmierne poleganie na wsparciu bogatszych, większych państw bez udziału Polski jest strategicznym błędem Ukrainy.
Ten błąd nie jest nowy. Już podczas prezydentury Petra Poroszenki widoczne było zbyt duże zapatrzenie na Zachód i pomijanie Polski jako kluczowego partnera. Dziś ten trend jest jeszcze bardziej zauważalny.
KB: Obecny rząd zaplanował w przyszłorocznym budżecie rekordową kwotę – niemal 190 mld złotych – na zbrojenia. Jak to zmieni wojsko i nasze możliwości obronne?
BP: Polska stoi przed poważnymi wyzwaniami w zakresie obronności, a przeznaczone na ten cel 190 mld złotych to nie powód do nadmiernego optymizmu, lecz konieczność. Te środki wynikają z podpisanych kontraktów, a kluczowe jest budowanie realnych zdolności obronnych ponad politycznymi podziałami. Polska musi być przygotowana na różne scenariusze, w tym możliwy konflikt USA z Chinami, z którego Rosja mogłaby skorzystać i wyraźnie przygotowuje się do takiego scenariusza. Silna obrona odstrasza potencjalnych agresorów, jednak inwestycje tego kalibru świadczą o świadomości realnych zagrożeń, na co wskazuje polityka i poprzedniego, i obecnego rządu.
Nie wystarczy jednak sam zakup nowoczesnego sprzętu, takiego jak F-35 czy HIMARS – potrzebne są także odpowiednie zaplecze logistyczne, infrastruktura i wyszkolone kadry. Przykład Ukrainy pokazuje, że liczby nie wystarczą – kluczowa jest rzeczywista zdolność bojowa. Polska musi dbać o regularne przeglądy stanu swojej armii, zarówno pod względem sprzętu, jak i wyszkolenia żołnierzy, aby uniknąć braków, które mogą mieć katastrofalne skutki w razie konfliktu.
UWAGA! Ważna informacja!
Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego przyjmuje już aplikacje do kolejnej edycji Konkursu "Teraz Polska". Zachęcamy firmy do zgłaszania produktów i usług, ponieważ Godło „Teraz Polska” jest dla klientów najlepszą i uznawaną wskazówką najwyższej jakości i polskiego pochodzenia. Skontaktuj się już dzisiaj z zespołem Konkursu "Teraz Polska", weź udział i wygraj!
Biuro Konkursu „Teraz Polska”. Kontakt: tel. 22 826 01 91, e-mail: konkurs@terazpolska.pl
WWW.KONKURSTERAZPOLSKA.PL
Nie możemy pozwolić sobie na dziury w systemie, bo to właśnie one mogą być kluczowym czynnikiem w czasie konfliktu. Widzieliśmy to na przykładzie Ukrainy i Rosji. Rozmawiałem z wieloma Ukraińcami, którzy opowiadali, jak podczas rozpoczęcia wojny w 2014 r. ich magazyny były pełne sprzętu: czołgów, samolotów, uzbrojenia. Jednak gdy przyszło do jego użycia, okazało się, że sprzęt nie działał. Czołgi miały dziurawe zbiorniki, gąsienice odpadały, wieżyczki się nie obracały. Opowiadano mi, jak przesuwano czołgi innymi czołgami, by móc strzelać w odpowiednim kierunku – to sytuacje, które pokazują, co oznaczają luki w systemie.
Polska jest w zupełnie innej sytuacji – Rosja nie planuje tu utworzenia imperium, jak w przypadku Ukrainy. Zamiast tego groziłoby nam zniszczenie infrastruktury, co stanowi poważne zagrożenie. W przypadku Polski najłatwiej byłoby nas pokonać nie na lądzie, gdzie nasze siły zbrojne są relatywnie silne, ale w powietrzu, gdzie nasza obrona jest jeszcze zbyt słaba.
Ważnym elementem rozwoju naszych zdolności jest rozwój obrony powietrznej. Wspieranie zakupów systemów takich jak Patriot to krok w dobrą stronę, ale konieczne są dalsze inwestycje w obronę średniego i dalekiego zasięgu. Rozwój potencjału wojskowego musi być przemyślany i oparty na merytorycznych przesłankach, a nie tylko politycznych kalkulacjach.
Od 1990 r., a nie od 2015, zbyt często polityka miała duży wpływ na decyzje związane z wojskiem. Politycy cywile wielokrotnie zakładali, że wiedzą lepiej, jak powinna wyglądać obrona kraju, co prowadziło do podejmowania decyzji według ich wizji. Oczywiście cywile muszą uczestniczyć w definiowaniu zagrożeń i kalkulacji możliwości państwa, ponieważ obrona narodowa to nie tylko kwestia wojska. Jednak kiedy mówimy o działaniach stricte militarnych, o tym, co i jak doskonalić w systemie militarnym, jak się bronić czy atakować i w jaki sposób operować, priorytetem musi być merytoryczne wojskowe podejście.
Politycy, w tym minister, powinni być informowani i akceptować decyzje, ale główną rolę muszą odgrywać eksperci wojskowi. Współpraca między Dowództwem Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych, Sztabem Generalnym Wojska Polskiego i Agencją Uzbrojenia jest niezbędna, aby zapewnić racjonalne wykorzystywanie środków na zbrojenia. Decyzje dotyczące działań militarnych powinny być podejmowane przez ekspertów wojskowych, a politycy powinni wspierać ich w tym procesie, unikając nadmiernej ingerencji.
KB: Panie generale, serdecznie gratuluję nominacji na stanowisko dyrektora Muzeum Wojska Polskiego. Czy w związku z aktualnymi wyzwaniami dla bezpieczeństwa instytucja ta powinna modyfikować jakoś swoją misję?
BP: I tak, i nie. Misje, cele i zadania, jakie stoją przed Muzeum Wojska Polskiego, w gruncie rzeczy niewiele się zmieniły.
W 1920 r., kiedy Józef Piłsudski zadecydował o utworzeniu Muzeum Wojska Polskiego, określił jasno, dlaczego taka instytucja była potrzebna, mimo trudnych czasów tuż po odzyskaniu niepodległości. W obliczu zbliżającej się wojny, kiedy wszyscy wiedzieli, że konflikt zbrojny jest nieunikniony, Piłsudski dostrzegł, że siła narodu jest kluczowa. Muzeum miało stać się miejscem, które będzie tę siłę demonstrować i wzmacniać.
Przykład Ukrainy również pokazuje, jak istotna jest siła narodu. W lutym 2022 r. Ukraińcy, często uzbrojeni jedynie w butelki z koktajlem Mołotowa, bronili swojego kraju ramię w ramię z wojskiem. Ich determinacja sprawiała, że wracali z zagranicy, porzucając dobrze płatne prace, aby walczyć za swoją ojczyznę. Jednak dziś ta siła słabnie. Coraz więcej osób unika mobilizacji, płaci łapówki lub ucieka z kraju, co staje się powszechnym zjawiskiem. To duży problem dla przyszłości Ukrainy.
Muzeum Wojska Polskiego ma fundamentalną rolę w budowaniu przywiązania do wartości i korzeni narodowych. Jego misją jest nie tylko prezentowanie historii oręża polskiego od czasów Bolesława Chrobrego, ale także pokazanie współczesnych sił zbrojnych. Pracujemy nad tym, aby Polacy byli dumni z wojska i rozumieli, jak trudne było utrzymanie niepodległości na przestrzeni wieków. To, co pokazujemy, ma służyć wzmacnianiu ducha narodu – ducha, który jest niezbędny, aby przetrwać w trudnych czasach.
Naszym celem jest również konsolidacja wszystkich muzeów wojskowych w Polsce – zarówno prywatnych, jak i państwowych. Dzięki tej współpracy chcemy mieć większy wpływ i docierać do szerszej publiczności. Organizujemy liczne wydarzenia, jak Dzień Szabli, Dzień Niepodległości czy pokazy wojsk spadochronowych, balonowych, które przyciągają tysiące Polaków. To wszystko ma na celu nie tylko prezentowanie historii, ale także budowanie więzi z teraźniejszością.
Jesteśmy „żywym” muzeum, które nie tylko pokazuje przeszłość, ale i współczesne osiągnięcia wojska. Współpracujemy z dowódcami, którzy przyjeżdżają ze sprzętem, aby młodzież mogła zobaczyć na własne oczy, jak wygląda dzisiejsza armia. Staramy się, aby odwiedzający mogli doświadczyć jednocześnie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
----------------------
Bogusław Pacek (ur. 17 czerwca 1954 w Chlebowie) – żołnierz, naukowiec, profesor nauk społecznych, doktor habilitowany nauk wojskowych, generał dywizji w stanie spoczynku. W lutym 2024 został powołany przez Ministra Obrony Narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza na stanowisko dyrektora Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Były komendant główny Żandarmerii Wojskowej i rektor Akademii Obrony Narodowej, uczestnik działań bojowych Unii Europejskiej, wielokrotnie nagradzany. Autor ponad 20 książek, w tym następujących pozycji: "Żandarmeria Wojskowa" (Adam Marszałek, Toruń 2016), "Wojna hybrydowa na Ukrainie" (Rytm, Warszawa 2018), "Wojska Specjalne Sił Zbrojnych RP" (Rytm, Warszawa 2019), "Psychologia wojny hybrydowej" (Oficyna Wydawnicza Rytm i Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach, Warszawa - Siedlce 2019).