O emeryturze jeszcze nie myślę
Z Tomaszem Opasińskim, grafikiem i dyrektorem kreatywnym Entertainment Advertising Boutique – ImageMassive, tworzącym plakaty filmowe dla fabryki snów, rozmawia Adam Mikołajczyk.
Adam Mikołajczyk: Co pan myśli, kiedy czyta o sobie, że jest zaraz po Romanie Polańskim najbardziej znanym Polakiem w Hollywood, który odcisnął swój ślad w branży filmowej?
Tomasz Opasiński: Należę do osób skromnych i nigdy nie starałem się nikogo w niczym prześcignąć. Po prostu zawsze dążyłem do tego, aby robić to, co kocham, co było i jest moją pasją. Mając jasną wizję przyszłości, łatwiej można zmienić całe życie. Tak stało się w moim przypadku – wszystko zaczęło się od jednego pomysłu, reszta to wiara, przekonanie, upór oraz ciężka praca. Jest mi bardzo miło, kiedy moja działalność jest doceniana. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że plany sprzed lat nie były tylko snem. Choć obecny stan czasem wydaje się nim być… Współtworzyłem około 500 kampanii dla Hollywood – od kin, przez telewizje, festiwale, aż po gry komputerowe. Średnio daje to półtorej kampanii tygodniowo przez ostatnie 14 lat.
AM: Dlaczego akurat plakat filmowy?
TO: Urodziłem się w Gdyni. Już będąc brzdącem, coś tam sobie rysowałem, malowałem czy rzeźbiłem. Okres szkoły podstawowej był prawie w całości zdominowany przez moją „artystyczną półkulę”. Pierwszy komputer – Commdore 64, a później Amiga 500 przeniosły mnie w świat rysunku „nietradycyjnego” – wirtualnego, cyfrowego. Z domu zniknęły kredki, tempery, płótna czy szyby, na których z uporem maniaka malowałem żaglowce. Po szkole średniej poświęciłem się reklamie, a w szczególności technicznej stronie projektowania. Po kilku latach spędzonych w warszawskich agencjach reklamowych postanowiłem wyjechać, spróbować czegoś innego – niejako zacząć od początku. Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i zacząłem pracę jako grafik w małej, pięcioosobowej firmie. Teraz, po 14 latach, jestem dyrektorem kreatywnym w firmie z prawie 200 osobami na pokładzie. Naszymi klientami są największe studia filmowe w Stanach. Dlaczego zająłem się plakatem? Bo idealny plakat to niesamowicie sprytna rzecz, to łamigłówka, metafora, rebus, który – odpowiednio rozrysowany – intryguje przez lata. Właśnie owa zagadka i metaforyczna sfera plakatu intryguje mnie od lat. Wyobraźmy sobie spotkanie z 40 osobami, z których każda ma swoją wizję tego, co na plakacie powinno się znaleźć. Po takim spotkaniu wracam do biura i projektuję, a następnie wysyłam propozycje do wszystkich zainteresowanych. Kiedy okazuje się, że każda z tych osób widzi na plakacie to, co do tej pory tylko sobie wyobrażała, czuję się niesamowicie – jak czarodziej mający dostęp do ludzkich umysłów.
AM: Czy to prawda, że przygotowuje pan aż 10 plakatów dziennie? Dlaczego aż tyle?
TO: Czasami 10 plakatów dziennie, ale przeważnie jest ich około 5. Dodam, iż nie są to w pełni rozwinięte i dokończone prace, ale wersje uproszczone, poglądowe, w mniejszym formacie, z mniejszą liczbą detali, ale z zarysem ogólnej wizji. W ciągu dnia projektujemy plakaty do kilku różnych filmów czy seriali – rano do pierwszego filmu, po południu do drugiego, pod wieczór bierzemy na warsztat trzeci film – i często są to odrębne tematycznie i gatunkowo obszary. Średnio do jednego filmu klasy A projektujemy około 800 plakatów, aby w finale zakończyć pracę jedną lub dwiema wersjami! Wymyślenie plakatu numer 479 wymaga niesamowitego samozaparcia oraz wyobraźni. Ten zawód po prostu trzeba kochać. Obecnie charakter mojej pracy się zmienił, teraz przeważnie zarządzam grafikami i przekazuję swoje doświadczenia następnemu pokoleniu. Jednakże staram się cały czas coś projektować.
AM: Kto decyduje o tym, co znajdzie się na plakacie promującym film? Jak wygląda taki proces kreacji?
TO: To długa historia, czasem trwająca nawet dwa lata. Już na etapie wstępnego skryptu, spotkań castingowych i pierwszych szkiców działy marketingowe starają się wyodrębnić kilka elementów, które będą wyróżniać daną kampanię na tle innych. W Stanach realizuje się rocznie około 700 dużych produkcji, więc trzeba dobrze główkować, aby być oryginalnym i kreatywnym. Najpierw przedstawiane są wstępne szkice oraz tzw. prewizualizacje, czyli sesje z modelami zastępującymi aktorów. Później powstaje kilkaset wersji z użyciem tych fotografii, aby w końcowej fazie zaaranżować sesję zdjęciową z występującymi w filmie aktorami. Proces zatwierdzania finalnego plakatu to też nie lada wyczyn – każdy z aktorów lub jego menedżer od wizerunku musi zatwierdzić każde zdjęcie użyte na plakacie. Następnie plakat zatwierdzają prawnicy i studio produkujące dany film. Dopiero po tych wszystkich zabiegach i akceptacjach plakat przechodzi do fazy ostatecznego projektowania i przygotowania wersji w wielu formatach potrzebnych dystrybucji. Skończony plakat jest wysyłany do studia wraz ze wszystkimi elementami użytymi do jego projektowania. Pozostaje już tylko czekać na premierę!
AM: Jako designer ma pan dostęp do wielkich gwiazd z Hollywood, którymi fascynuje się cały świat.
TO: Z mojej perspektywy wygląda to nieco inaczej. To prawda, spotykamy się z gwiazdami, robimy z nimi sesje zdjęciowe, dyskutujemy o wizji kampanii, a wszystko to odbywa się w roboczej, nieformalnej atmosferze. Po prostu rozmawiamy przy kawie tak, jakbyśmy ze sobą pracowali przez lata, bez świateł, fleszy, mikrofonów…
AM: Swego czasu znana była szeroko tzw. polska szkoła plakatu. Czy ktoś w amerykańskim świecie filmowym jeszcze w ogóle pamięta takie nazwiska jak Lenica, Tomaszewski, Fangor, Świerzy?
TO: Od tamtych czasów kultura i media na świecie zmieniły się drastycznie, a za tym zmieniła się również forma reklamy i podejście do promocji filmu, który dziś traktowany jest jak towar. Ameryka nie do końca rozumie przekaz tamtych plakatów z polskiej szkoły. Postrzegane są one tutaj jako forma sztuki, a nie produkt komercyjny. Wprawdzie każdy, z kim pracuję w Stanach, słyszał o polskiej szkole plakatu i widzi w niej coś intrygującego, ale sam nigdy nie pokusiłby się o promowanie filmu w ten sposób. Plakat komercyjny musi być szeroko rozumiany przez potencjalnych widzów. Amerykanie mają wielki przemysł filmowy i jego tradycję, wiedzą, jakimi narzędziami przemawiać do swojej widowni. Zwykli mówić: najlepsza piosenka to ta, którą już znamy. Natomiast mnie zasmuca fakt, że współczesny polski plakat również w niewielkim stopniu podąża w kierunku wytyczonym przez jego wielkich twórców lat 60. Teatry, opery i festiwale starają się jeszcze kultywować artystyczną wizję plakatu, ale film i telewizja wybrały inną drogę.
AM: Jak liczna jest Polonia w Hollywood? Czy jesteście skonsolidowani?
TO: Trochę nas tu jest, ale każdy ma swoje plany, kariery, rodziny oraz znajomych. Mimo to spotykamy się czasem, szczególnie w święta czy urodziny, i staramy się te znajomości podtrzymywać. Przez lata stworzyliśmy zupełnie fajną i zgraną ekipę.
AM: Czy myśli pan o powrocie do Polski?
TO: Powrót do Polski byłby w tym momencie posunięciem zupełnie nielogicznym. Cała moja inwestycja w przyjazd, proces wdrażania się oraz pierwsze plony tego wysiłku poszłyby na marne. Chcąc dalej pracować dla branży filmowej, nawet nie mogę przeprowadzić się do innego miasta w Stanach, bo tylko Hollywood (być może jeszcze Nowy Jork) umożliwia mi pracę w tym niszowym zawodzie. A o emeryturze jeszcze nie myślę.
Tomasz Opasiński
grafik, urodzony w Gdyni, obecnie mieszka i tworzy w USA. Dyrektor kreatywny i właściciel Entertainment Advertising Boutique – ImageMassive. Specjalizuje się w komputerowej grafice wydawniczej i reklamowej. Dotychczas współpracował przy 480 kampaniach filmowych bezpośrednio dla agencji reklamowych oraz jako niezależny konsultant. Projektuje nowoczesne plakaty kolażowe oraz materiały marketingowe. W 2002 r. otrzymał nagrodę Photoshop World Guru Awards. Był uczestnikiem, finalistą oraz jurorem wielu krajowych i międzynarodowych konkursów, m.in. Young Creatives Cannes Lions Contest (Warszawa), The Hollywood Reporter Annual Key Art Awards (Hollywood) czy Golden Trailer Awards (Nowy Jork, Los Angeles).