Janusz Piechociński: dla rolników nie ma dziś prostych rozwiązań

  • Fot. Robert Orzechowski (CC BY-SA 3.0 Deed , kadrowane)
    Fot. Robert Orzechowski (CC BY-SA 3.0 Deed , kadrowane)
  • Polska pierwsza pokazała w połowie 2022 r., gdy zaczęły działać takie środowiska, jak Oszukana Wieś na Lubelszczyźnie, a później na Podkarpaciu, że coś jest nie tak z granicą.
  • Dowiedzieliśmy się, że wjechało nie 120 tys. ton pszenicy technicznej, ale zdecydowanie więcej. Wielką karierę w zeszłym roku robił też olej określany mianem technicznego i wciąż pozostaje pytanie, czy czasami nie został u nas w kraju rozlany do butelek i czy go nie konsumujemy.
  • Nastąpiło totalne załamanie cen skupu na polskim rynku, a pamiętajmy, że rolnicy zmuszeni byli ponieść ostatnio rekordowo wysokie koszty, bo w międzyczasie ceny nawozów doszły do absurdalnych poziomów.
  • Jeżeli wierzyć Wielkopolskiej Izbie Rolniczej – a jest to środowisko świetnie zorganizowane i posługujące się pracą porządnych analityków – w zeszłym roku w produkcji roślinnej tylko rolnicy zajmujący się uprawą buraka cukrowego mogli liczyć na jakieś zyski.
  • Rolnicy liczą na szybki powrót do opłacalnej produkcji. A nie tak łatwo wpływa się na ceny na rynku, nie tak łatwo z dnia na dzień przekonuje się do głębokiej modyfikacji swojego prawa Komisję Europejską, nie tak łatwo znajduje się kilkanaście miliardów złotych na skuteczną interwencję.
  • Obecny kryzys w rolnictwie przełoży się na brak środków w gospodarstwach rolnych, na spadek modernizacji i inwestycji, przełoży się na najbliższe otoczenie, na strukturę zatrudnienia, na konkurencyjność, zakupy, wymianę techniki i technologii.

Z Januszem Piechocińskim rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: Popiera pan strajk rolników?

Janusz Piechociński: Trudno to ująć w takich kategoriach. Ostatnie sondaże mówią, że nie tylko ja, nie tylko pewnie pan, ale też 75 proc. Polaków rozumie i popiera strajk. Oczywiście jeżeli te strajki będą kontynuowane, jeżeli będą przeszkadzały w życiu ludności pozarolniczej – a o tym muszą pamiętać formalni i nieformalni liderzy, ale też wszyscy strajkujący – to entuzjazm do popierania rolników może się nie utrzymać. Ale co jest najważniejsze – Polska pierwsza pokazała w połowie 2022 r., gdy zaczęły działać takie środowiska, jak Oszukana Wieś na Lubelszczyźnie, a później na Podkarpaciu, że coś jest nie tak z granicą. Przychodziły kolejne, coraz bardziej czytelne sygnały, które uspokajano widowiskowymi konferencjami prasowymi – w połowie 2022 r. Jarosław Kaczyński powiedział, że zboże ukraińskie nie stanowi zagrożenia dla polskiego rolnictwa, i to była trwała oraz stała wykładnia. W listopadzie 2022 r. ówczesny wiceminister rolnictwa odpowiedzialny za te sprawy mówił, że ma wszystko pod kontrolą, a w połowie lata 2022 r. słyszał pan piękne zapowiedzi, że zboże będą wozić ściśle kontrolowane konwoje.

KB: Jednak rzeczywistość była inna…

JP: Oczywiście. Nastąpiło rozregulowanie rynku – w pierwszej kolejności polscy rolnicy, a następnie rolnicy Europy Środkowo-Wschodniej boleśnie to odczuli. Gwałtownie załamały się ceny, spadł eksport, a przecież byliśmy w latach 2021–2022 na trzecim miejscu, za Francją i Niemcami, w produkcji pszenicy i zboża w Europie oraz w eksporcie. To była silna pozycja. Nastąpił jednak czas zaniechań, a po kolejnym roku dowiedzieliśmy się z raportów NIK o szarej strefie, braku kontroli po polskiej stronie, braku wyobraźni decydentów i wyjątkowej słabości służb państwowych. Dowiedzieliśmy się, że wjechało nie 120 tys. ton pszenicy technicznej, ale zdecydowanie więcej. Wielką karierę w zeszłym roku robił też olej określany mianem technicznego i wciąż pozostaje pytanie, czy czasami nie został u nas w kraju rozlany do butelek i czy go nie konsumujemy. Skalę nieprawidłowości pokazały raporty NIK, które zobaczyliśmy w zeszłym roku. Mówi się w nich o skontrolowaniu niebagatelnej liczby 87 transportów, w wyniku czego w 37 przypadkach stwierdzono uchybienia, wady albo wręcz szkodliwość dla tych, którzy mogliby konsumować owo zboże.

Po rosyjskim ataku na korytarz czarnomorski dzięki działaniom tureckim w drugiej połowie zeszłego roku ruch na tym odcinku zaczął wracać do normy i Ukraina, jako jeden z czołowych eksporterów zbóż, zaczęła sprzedawać na Bliski Wschód, do Chin czy Afryki. W międzyczasie my byliśmy łudzeni, że oto zostaną zbudowane silosy przy wschodniej granicy, stworzone zostaną korytarze transportowe, powstaną wielkie terminale portowe. Zamiast tego nastąpiło totalne załamanie cen skupu na polskim rynku, a pamiętajmy, że rolnicy zmuszeni byli ponieść ostatnio rekordowo wysokie koszty, bo w międzyczasie ceny nawozów doszły do absurdalnych poziomów. A więc zamiast zapobiegać, mniej boleśnie i mniej kosztownie leczyć, doprowadzono do zaniedbań i straty są niesamowite.

KB: Jak można je oszacować?

JP: Jeżeli wierzyć Wielkopolskiej Izbie Rolniczej – a jest to środowisko świetnie zorganizowane i posługujące się pracą porządnych analityków – w zeszłym roku w produkcji roślinnej tylko rolnicy zajmujący się uprawą buraka cukrowego mogli liczyć na jakieś zyski. Pozostali ponieśli istotne straty. Ceny w skupie są bardzo niskie. W przypadku pszenicy dzisiaj w Polsce są tereny, gdzie trudno sprzedać tonę za 600–650 złotych. Zaś chleb nie potaniał, mąka nie potaniała, bo między polem a konsumentem są jeszcze transport, przetwórstwo, obróbka, zatem potrzeba energii elektrycznej na mielenie zboża, na tworzenie opakowań, nawożenia. Wszędzie też, poza grupą rolników, rosną pensje w związku z inflacją, zatem prócz wzrostu cen energii nasila się presja płacowa. To przełożyło się na dramatyczną dekoniunkturę, o czym świadczy zaniechanie inwestycji, spadek zakupu maszyn i urządzeń. Na razie protestują rolnicy, a za chwilę w podobnej sytuacji będą pracownicy bardzo licznego, dobrze zorganizowanego i konkurencyjnego sektora produkcji techniki rolniczej. Wspomnijmy dramatyczną sytuację Azotów, które dwa lata temu oszalały w pędzie podnoszenia cen i miały 1,5 mld złotych zysku, a teraz zostały długi. I to mimo tego, że gaz – podstawowy surowiec do produkcji nawozów azotowych – mocno staniał wszędzie na świecie. Mimo że rośnie sprzedaż owych nawozów, to nasz gigantyczny producent musiał podpisać z 11 bankami porozumienia o rozłożeniu ciężaru spłaty kredytów i długów. Za chwilę podobne zjawiska będą dotyczyły branży mleka, wołowiny. Moi przyjaciele wrócili ostatnio z targów w Dubaju i stwierdzili, że w świetle ostatnich wzrostów cen przestaliśmy być konkurencyjni w mięsie wołowym.

KB: Ale ostatni rok zakończyliśmy dobrym wynikiem w eksporcie.

JP: Świetnym, jego wartość wyniosła 51,5 mld euro. I co z tego, że w dalszym ciągu mamy bilans netto w eksporcie żywności zdecydowanie wyższy niż import, skoro 10 lat temu mieliśmy blisko 20 mln sztuk świń, teraz mamy około 9 mln. Widoczny jest gwałtowny spadek liczby producentów świniny w Polsce, bo to już nie jest ponad 200 tys. gospodarstw, ale zaledwie 51 tys. Do tego dochodzi kuriozalna sytuacja związana z przyciąganiem klienta do sieci dyskontów: na przykład firmy sprzedają jajka taniej, niż kupują bezpośrednio od producenta. Podobna jest sytuacja w kształtowaniu polityki cenowej marek własnych. W bardzo trudnym położeniu znajduje się przemysł mleczarski, będący pod presją dominującej roli sieci handlowych. Nie może w skupie dać więcej z prostego powodu: sieci handlowe niwelują podwyżki cen żywności, aby zachęcić do siebie kolejnych klientów. W wielu przypadkach nie podnoszą cen produktów, ale uzyskują większą rentowność kosztem dostawcy.

KB: Mamy w Unii Europejskiej polskiego komisarza ds. rolnictwa…

JP: Desygnowanie i walka polityczna, by Janusz Wojciechowski został powołany na komisarza, były gigantycznym błędem. Przyjął on model zupełnie nieadekwatny do potrzeb rolnictwa chłopskiego w Polsce i zakochał się w Zielonym Ładzie, zakładając, że w nim będzie bardzo dużo rozproszonego procenta, nazwijmy to, proekologicznego. Zapomniał jednak o tym, że decydujące starcie rolnictwa europejskiego i globalnego dotyczy aspektów rynkowych. A nasze błędy po stronie rentowności produkcji rolnej widać aż zbyt dobrze. Wielkim dramatem jest to, że w latach 2021 i 2022 rolnicy kupowali bardzo drogie nawozy. Zakłada się, że w tej chwili w Polsce jest około 9 mln ton zboża, łącznie z kukurydzą, a w całej Europie jest go ponad 30 mln ton. Rosja, która ze zboża uczyniła broń globalną, zwiększyła zasiewy, wsparła je tanimi nawozami i odpowiada dzisiaj za 30 proc. światowego handlu tym produktem. Nagle okazuje się, że pojawiła się konkurencja ukraińska – związana z produkcją w tańszych warunkach i brakiem konieczności spełnienia norm jakościowych – i tak doszło do totalnego zakłócenia naszego rynku. Rolnicy, nawet ci, którzy mają zboże w spichlerzach, nie mogą go sprzedać, a jak je sprzedadzą, to nie odtworzą kosztów jego wytworzenia. Co to oznacza na przyszłość? Wiosną tego roku będzie mniej nawozów, nie tylko azotowych, ale też potasowych, fosforowych. W efekcie należy się spodziewać, że przy ograniczeniu zużycia nawozów, przy spadku pogłowia i mniejszym wykorzystaniu obornika, także poplonów i masy suchej dla poprawienia struktury gleby, będziemy mieli dużo mniejsze plony w tym sezonie. Skoro zaś plony będą mniejsze, ceny nie wzrosną, a takiej tendencji na giełdach światowych nie widać, to okaże się, że zajdzie dramatyczne utrwalenie braku rentowności polskich gospodarstw. Wystarczy popatrzeć choćby na to, w czym jesteśmy liderem europejskim i zajmujemy drugie–trzecie miejsce na świecie – na produkcję jabłka. Nagle okaże się, że mamy kolejny rok, trzeci z rzędu, fatalnej rentowności, a to oznacza wyrok śmierci dla 10–15 proc. gospodarstw, które prowadzą sady.

Sytuacja wygląda wyjątkowo dramatycznie i nie ma łatwych skrótów. Teraz trzeba odrobić lekcje z przeszłości, a więc wykonać te wszystkie korekty, próbować interwencyjnego zakupu, wejścia do programów UE, do FAO i tymi sposobami zagospodarować nadmiar zboża. Nie wykorzystujemy tego nadmiaru do produkcji na przykład alkoholu, który zasiliłby niektóre typy paliw czy produkcję w biogazowniach itd. To byłoby dużo prostsze niż wysyłanie owej nadwyżki na duże odległości przy wykorzystaniu potężnych dotacji. Mamy więc do czynienia z dramatycznym rozdygotaniem, z uzasadnionym protestem i niepokojem, zresztą nie tylko w samym rolnictwie, ale i w otoczeniu. Pamiętajmy o tym, że mamy w Polsce 200–300 tys. gospodarstw realizujących produkcję towarową, mamy milion gospodarstw zapisanych w KRUS, a ta większość, która nie realizuje produkcji, ma charakter socjalno-historyczny. Pamiętajmy o tym, że rolnictwo plus sektor przetwórstwa rolno-spożywczego to w polskich warunkach 14–15proc. naszego PKB. Zapewniają one bardzo istotne miejsca pracy – często, obok starostwa powiatowego, które prowadzi szpital, służby i jest największym pracodawcą w powiecie. Proszę sobie teraz wyobrazić, że na przykład upada wielka ubojnia, która zatrudnia kilkaset osób, że zamyka się mała i średnia mleczarnia. A przypomnę jeszcze, że następuje konsolidacja rynku mleczarskiego. Obok wielkich, zauważalnych w Europie przedstawicieli polskiego kapitału, jak Polmlek , Mlekovita czy Mlekpol, w Polsce jest około 400 mniejszych i większych zakładów zajmujących się przetwórstwem mleka. Jeśli w ciągu pięciu lat zostanie ich 50, to oznacza, że w niektórych częściach województw nie będzie mleczarni, która jest w stanie produkować mleko. Rolnicy rozwijali hodowlę krów mlecznych, rozwijali buhaje i bydło mięsne i mimo że w maju zeszłego roku wyszła z Chin decyzja o możliwości eksportu na ich rynek – w dalszym ciągu z polski nie wyjechał ani jeden kontener. A dlaczego? Dlatego, że poprzednia ekipa rządząca zamiast wspomagać eksport polskiej żywności, w tym także wołowiny, nie potrafiła, nie umiała albo nie chciała stanąć na wysokości zadania. A dzisiaj to wszystko spływa na nowe rozdanie polityczne, ale tu prostych rozwiązań, które w krótkim czasie przyniosą stabilizację i podwyżkę uzasadnionych cen skupów, po prostu nie widać. Choć styczeń pokazał, że żywność zdrożała średnio 5,5 proc., mimo że ogólna inflacja była niższa, to znaczna cześć spadku dynamiki wzrostu cen wynikała z tego, że sieci handlowe wciągnęły nas w różnego rodzaju akcje promocyjne na produkty zwierzęce, mleczne, za które w różnej formie zapłacił bezpośredni dostawca.

KB: Ile jest w strajku rolników potrzeby wyrażenia doniosłych postulatów, a ile bieżącej walki politycznej?

JP: Proszę zwrócić uwagę, że część liderów politycznych tych strajków to są ludzie związani z poprzednią ekipą, którym nawet do września zeszłego roku nie przeszkadzał Zielony Ład. Janusz Wojciechowski przekonał Jarosława Kaczyńskiego, że Zielony Ład to jest kapitalny wkład PiS w politykę europejską. Polska nigdy nie powinna zabiegać o stanowisko komisarza ds. rolnictwa, bo role w Europie są obsadzone. Powinniśmy razem z Francją i niektórymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej grać radykalnie na skrzydle w obronie chłopskiego rolnictwa tradycyjnego – oczywiście w sensie koncepcji średniej wielkości gospodarstw – ale pilnującego przestrzeni celnej czy dopuszczania do rynku. Tego nie można zrobić, kiedy ma się komisarza, bo on z natury rzeczy jest zobowiązany koalicyjnym działaniem wewnątrz Komisji Europejskiej i musi wypracować kompromisy. Polskiego głosu na skrzydle zabrakło. Po drugie, Janusz Wojciechowski nie miał żadnej głębszej wiedzy ekonomiczno-rolniczej, tylko prawną. Pewnie w dużo lepszej roli występowałby jako komisarz związany z prawem, z przestrzeganiem i bezpieczeństwem systemu prawnego. Wojciechowski miał wizję rolnictwa, która jest piękna, ale należy do przeszłości. Oparł się na wspomnieniach połowy lat 70., kiedy przyjeżdżał w przerwie studiów prawniczych do gospodarstwa rodziny i tam widział dwa świniaczki, trzy krówki, kureczki biegające wszędzie, dwie kaczuszki. A takiego rolnictwa, choćby z powodów fitosanitarnych i weterynaryjnych, już dzisiaj być nie może. Ja też miło wspominam swoje doświadczenia z gospodarstwa warzywnego, ale dzisiaj w mojej okolicy, w gminie Lesznowola, jest dwóch czy trzech rolników, którzy próbują utrzymywać się z produkcji warzyw. Reszta pracuje w innych zawodach albo wykorzystuje nieruchomości rolne i w ten sposób zarabia. Dziś, aby zrozumieć rolnictwo, trzeba mieć wielką i praktyczną wiedzę. A ponieważ cieszący się gigantycznym stopniem bezwzględnego władania myślami polityków Jarosław Kaczyński powiedział, że zboże ukraińskie nie stanowi zagrożenia, to dopiero w połowie 2023 r. dostrzeżono, że jest problem. Ale niestety było już za późno. Efektem owych zaniechań są społeczne i ekonomiczne napięcia, które nie obejmują już tylko rolników.

KB: Możemy oczekiwać jakichś działań obecnego rządu?

JP: Tak, tylko że rolnicy liczą na szybki powrót do opłacalnej produkcji. A nie tak łatwo wpływa się na ceny na rynku, nie tak łatwo z dnia na dzień przekonuje się do głębokiej modyfikacji swojego prawa Komisję Europejską, nie tak łatwo znajduje się kilkanaście miliardów złotych na skuteczną interwencję, nie tak łatwo znajduje się nabywcę na tysiące ton nadwyżek produkcji rolnej w innych krajach itd. To zakres działań na dwa–trzy lata. Oczywiście cieszyć się trzeba z tego, że Europejska Frakcja Ludowa podjęła radykalne zmiany, a większość parlamentu i Ursula von der Leyen mówią dzisiaj innym głosem, ale zanim te działania osłonowe wejdą w życie, zanim dotrą do gospodarstw, zanim wywołają nowe poczucie rzeczywistości – może być za późno. Poprzedni rząd cechował się wyjątkową nieudolnością, na realne wyzwania odpowiadał tylko konferencjami prasowymi czy wypowiedziami polityków. To jest za mało. Niewątpliwie trzeba się cieszyć, że nowy premier, nowe kierownictwo Ministerstwa Rolnictwa czy zespoły parlamentarne wprowadzają zmiany. Natomiast kłopot polega na tym, że na czele protestu rolników stoją rozpoznawalni liderzy, którzy sami generowali problemy, na przykład związane z płatnościami za skupowane zboże; ba, niektórzy mają wyroki za brak zapłaty za kupowane od rolników zboże. I druga kwestia: pamiętajmy, że już w 2022 i 2023 r. choćby sektor winny we Francji, w Hiszpanii czy we Włoszech musiał walczyć  z nadmiarem produktu i interwencja miała polegać na skupieniu i utylizacji setek milionów litrów wytworzonego wina. Ewidentnie widać, że Europa zbudowała pewien potencjał nadpodaży ze względu na bezpieczeństwo żywnościowe. A równolegle toczyły się przecież i nadal toczą negocjacje z Mercosur. I za chwilę okaże się, że w Polsce nie ma potrzeby produkowania borówki amerykańskiej, bo w razie czego Chile czy kilka innych krajów przyśle tu kilkanaście tysięcy ton, i to szybciej niż myślimy. Podobnie będzie z truskawką, której już teraz bardzo dużo wysyła do Europy Egipt czy Maroko.

KB: Jaki będzie obraz naszego rolnictwa po tym kryzysie?

JP: Słusznie pan zauważa, że już w tym kryzysie jesteśmy. Tak jak mówiłem, przełoży się on na brak środków w gospodarstwach rolnych, na spadek modernizacji i inwestycji, przełoży się na najbliższe otoczenie, na strukturę zatrudnienia, na konkurencyjność, zakupy, wymianę techniki i technologii itd. Niemieckie rolnictwo, lepiej zorganizowane, o większej powierzchni, też jest obecnie w fazie dramatycznego kryzysu, o czym świadczą wyniki giełdy niemieckiej, jeśli chodzi o ceny tuczników. I to się przekłada też na Polskę, bo nasza cena jest powiązana z cenami niemieckimi. Dodajmy do tego jeszcze ptasią grypę i ASF, które znacząco ograniczyły naszą obecność na wielu rynkach. Skoro kupiliśmy od Korei Południowej tak dużo broni, dlaczego w czasie tych negocjacji nie postawiliśmy sprawy jasno, że spodziewamy się większego niż dotąd otwarcia rynku tego dużego kraju, który jest stałym i dobrym importerem światowej żywności? Pamiętajmy o tym, że również minister obrony, premier, wicepremier, prezydent też mają walczyć o polskie rolnictwo, o jego kontrakty i dobrą opinię. Jeszcze jedna kwestia, która jest bardzo ważna: Zielony Ład, obok różnych innych kwestii szczegółowych, związanych z ilością stosowanych nawozów itd., powinien doprowadzić do najwyższej możliwej jakości produkcji żywnościowej. W związku z tym po stronie rolników teraz musi być pełna gwarancja, także dla kupujących polską żywność w Polsce czy poza granicami, że spełnia ona najwyższe standardy fitosanitarne i zdrowotne. Jeżeli tu coś stracimy, to skala kryzysu jeszcze się pogłębi.

KB: A może się ów kryzys tak rozedrgać, że społeczeństwo będzie miało problem z dostępem do żywności?

JP: Nie, o to Europa nie musi się martwić. Natomiast pamiętajmy w skali całego świata o miliardzie ludzi niedożywionych i o 700 milionach, które są w stanie trwałego albo okresowego głodu. Popatrzmy też na nasze najsłabsze gospodarstwa domowe. Widać wyraźnie, że ze względu na wzrost kosztów życia i wzrost cen żywności dla nabywcy duża część, kilka procent w Polsce – i ten odsetek się zwiększa – znajduje się w strefie ubóstwa, co też ma przełożenie na dostęp do żywności. Niezbędne są tutaj rozwiązania o charakterze pomocy społecznej, ale pamiętajmy, że transfery socjalne muszą być racjonalne i mądre, żeby jednocześnie inspirowały do trwałego wykonywania pracy, a nie uczenia się życia na koszt innych.

------

Janusz Piechociński – polski polityk, poseł na Sejm I, II, IV, VI i VII kadencji (1991–1997, 2001–2005, 2007–2015). W latach 2012–2015 wiceprezes Rady Ministrów i minister gospodarki, a także prezes PSL.

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.