Ekonomia przewidziała kryzys

O nauczaniu ekonomii oraz jakości zarządzania w polskich przedsiębiorstwach z prof. Krzysztofem Opolskim, kierownikiem Katedry Bankowości, Finansów i Rachunkowości Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Adam Mikołajczyk.

 

Adam Mikołajczyk: W Polsce od ponad dekady całe rzesze maturzystów udają się na ekonomię, choć w debacie publicznej słychać często głosy, że w XXI w. prognozy ekonomistów to wróżenie z fusów... Jak w Polsce wygląda nauczanie ekonomii?

Krzysztof Opolski: System niestety nie jest zbyt efektywny, ponieważ podstawowy nacisk kładziony jest na nauczanie teorii. I to tej teorii, która jest często bardzo elegancka, ale ma wątły związek z praktyką. Pytania, czasem zadawane przez studentów, jak to się przekłada na aspekty praktyczne, świadczą o niezrozumieniu idei i sensu teorii. Oczywiście nie chodzi o to, żeby się jej pozbywać, bo praktyka bez teorii w ogóle nie istnieje. Tylko trzeba to w rozsądny sposób wyważyć. Przykładowo pierwsze lata studiów mogą być poświęcone rzeczywiście teorii, uczeniu się pewnych rozwiązań, nabywaniu wiedzy (np. w naukach społecznych wiedzy matematycznej). Natomiast wyższe lata – w dużej mierze realizacji tej teorii w praktyce, czyli nauczaniu typu warsztatowego i w oparciu o tzw. metody case study. Obecnie z tego rodzaju podejściem na polskich uczelniach jest problem. Po pierwsze dlatego, że same uczelnie „nie są zachwycone” tym, że wykładowcy pracują jednocześnie w obszarze praktycznym. Po drugie przygotowanie tego typu zajęć jest bardzo pracochłonne. A w sytuacji, kiedy jest się właściwie samemu, bez jakiegokolwiek wsparcia technicznego, poświęcanie dużego nakładu czasu na opracowanie rozmaitego rodzaju materiałów staje się często barierą nie do przejścia. Z tego punktu widzenia dydaktyka w pewnej mierze jest nadal mało nowoczesna.

Ekonomię można analizować w dwóch obszarach. Domena teorii jest zarezerwowana dla naukowców, ludzi tworzących nowe obszary wiedzy, zajmujących się badaniami. Jest też obszar, który ma wymiar bardziej praktyczny i związany jest z zarządzaniem finansami, przedsiębiorstwem itd. W kontekście dydaktyki to z tym drugim mamy więcej problemów. Dlatego że do ekonomii praktycznej trzeba zatrudniać nie tylko najlepszych teoretyków, ale także specjalistów, którzy znają „zapach” przedsiębiorstwa, wiedzą, jak się w tym przedsiębiorstwie poruszać, potrafią stosować w praktyce rachunek ekonomiczny. A takich ludzi jest trudno do uczelni przyciągnąć (ze względów formalnych, finansowych), a jak już się pojawią, to często traktowani są jako zło konieczne.

Odnosząc się natomiast do wspomnianego wróżenia z fusów, to dzisiaj czasami faktycznie może powstać takie wrażenie, całkowicie jednak mylne, że ekonomiści nic nie wiedzą, skoro nawet nie potrafili przewidzieć kryzysu. Uważam, że ekonomiści przewidzieli ten kryzys, tylko nie mieli mocy i możliwości przeciwdziałania. Wiadomo było, że do niego dojdzie, pytanie brzmiało, w jakim momencie. Być może za późno ostrzeżono decydentów, a oni często, z różnych względów, nie podejmowali żadnych działań. Pamiętajmy bowiem o tym, że ekonomista może ostrzegać, ale to polityk podejmuje decyzje. I tu często następuje sprzeczność. Tak więc gdyby ekonomia skupiała się jedynie na teorii, to rzeczywiście powstaje wrażenie, że ona jest odrealniona i nie umie odpowiedzieć na wiele pytań. Natomiast gdy popatrzymy na nią bardziej jak na naukę o gospodarowaniu, do której zaliczyć można ekonometrię, matematykę, statystykę, do tego dodamy pewne realne przykłady z gospodarki (nawet jeśli będą one negatywne), to jesteśmy w stanie wyposażyć studentów w umiejętności przewidywania zjawisk, szacowania ryzyka itp., czyli konkretne kompetencje do wykorzystania w praktyce.

AM: A propos kompetencji – pomimo tych dwudziestu kilku lat wolnego rynku duża część polskich przedsiębiorstw nadal jeszcze nie do końca przyswoiła sobie podstawowe pojęcia dotyczące zarządzania i rozwoju przedsiębiorstw (np. strategia). Być może nasi przedsiębiorcy powinni pójść grupowo na narodowy kurs ekonomii?

KO: To jest trafna uwaga. Odnośnie strategii, to faktycznie często traktowana jest jako dokument, który musi istnieć, ale życie i tak toczy się swoim własnym torem. Czyli ułożymy strategię, a potem będziemy robili, co się uda. Bardzo wielu przedsiębiorców, zwłaszcza tych małych i średnich, nie rozumie jej sensu. Mówią: „niepotrzebna strategia, skoro jest tak dobrze” lub „zbudujemy strategię, gdy zacznie się walić”. A strategia to nic innego jak wytyczenie kierunku i celu działania. Mogą nastąpić modyfikacje, ale są jedynie odchyleniem od głównego nurtu. Gdy ten nurt nie jest wytyczony, gdy nie ma jasności, w jakim kierunku mamy zmierzać, to w organizacji bardzo często pojawia się chaos. Zresztą to jest głębszy problem. Dzisiaj mało kto wie, że za strategie współodpowiedzialne są rady nadzorcze. Kiedy obserwuję przedsiębiorstwa, które są na granicy klęski czy upadku, to zastanawiam się, gdzie była w takim razie rada nadzorcza. Gdyby była lepiej przygotowana merytorycznie, to sprawniej mogłyby nadzorować zarząd. A ponieważ często obie strony nie mają większego pojęcia o procesie budowy strategii, doprowadza to do sytuacji bardzo kuriozalnych.

AM: Czy można zatem zaryzykować stwierdzenie, że m.in. przez tę nieznajomość instrumentarium efektywnego zarządzania firmą tak niewiele mamy spektakularnych sukcesów eksportowych w postaci nowatorskich produktów z pierwszej światowej ligi?

KO: To jest złożony problem, bo niska innowacyjność polskich firm wynika z wielu powodów. Po pierwsze mamy do czynienia bardzo często z niedostosowaną do obecnej sytuacji rynkowej strukturą własnościową polskich przedsiębiorstw. To znaczy firmę budowano w momencie, kiedy ta struktura była właściwa, natomiast dzisiaj trzeba by ją zmienić (np. kwestia doboru wspólników, którzy mogą hamować rozwój firmy). Drugi element jest związany z faktem, że jako kraj stosunkowo biedny mamy większą skłonność do konsumpcji niż do akumulacji. To znaczy, że gdy pojawi się w firmie zysk, jest od razu konsumowany, aby poprawić indywidualny byt. Nie ma tendencji, by te pieniądze przeznaczać na inwestycje, by stawać się innowacyjnym w dłuższej perspektywie. Trzeci element to bardzo niestabilne otoczenie, w jakim działają polscy przedsiębiorcy. Z tego punktu widzenia ja ich często rozumiem, że wolą skonsumować zysk od razu. Bo to, co skonsumują, to będą mieli. A jeśli zaczną inwestować, to może się okazać, że jakieś nowelizacje prawne, podatkowe czy jakiekolwiek inne spowodują, że pieniądze będą stracone. Niestety nie ma w tej grze stabilności reguł. Czwarty aspekt problemu związany jest z tym, że niektórzy przedsiębiorcy boją się kontaktów międzynarodowych, ze względu na słabą znajomość języków, a przede wszystkim – specyfiki biznesu międzynarodowego (zwłaszcza aspektów prawnych). Aby ograniczyć ryzyko wejścia na rynki międzynarodowe, trzeba mieć bardzo dobrych prawników i ekonomistów, którzy potrafią przewidzieć, co się może zdarzyć. Jeśli nie inwestuję w tych ludzi, to ich nie mam. Jeśli ich nie mam, to wykonuję to, co jest dla mnie wygodne tu i teraz.

Obawiam się, że bez wsparcia państwa nie da się rozwinąć innowacyjności w małych i średnich przedsiębiorstwach. Trzeba im pomóc, nawet nie tyle w fazie produkcyjnej, ile w fazie marketingu, rozumienia legislacji, strategii podatkowej itp. Ta pomoc jest potrzebna, aby przedsiębiorcy nie narazili się na bardzo duże straty, wchodząc na rynek, który jest dla nich rynkiem niepewnym. Bo nawet jeśli wielu z nich osiąga sukcesy międzynarodowe (a tak w istocie jest), to jednak ich skala jest względnie mała w stosunku do możliwości. W tym obszarze powinien być roztoczony parasol ochronny państwa. Nie chodzi nawet o pieniądze czy ulgi podatkowe. Bardziej o know-how prowadzenia biznesu w określonych uwarunkowaniach: porady prawne, współpracę, zwłaszcza w obszarze marketingu, łączenia partnerów itd. Bo tutaj firmy sobie nie radzą. Mówiąc o parasolu ochronnym, mam też na myśli wsparcie liderów politycznych. Wystarczy spojrzeć na skład delegacji kanclerz Merkel. Towarzyszy jej kilku polityków i 160 przedsiębiorców (prawdziwych, a nie „polityko-przedsiębiorców”). W polskim społeczeństwie nie ma etosu przedsiębiorczości, szacunku dla przedsiębiorców i ich sukcesów. Państwo w dalszym ciągu sądzi, że przedsiębiorcę trzeba złupić, a obywatel uważa go za oszusta. Jeżeli to się nie zmieni, nie wyrobimy sobie jako społeczeństwo poczucia dumy z naszych przedsiębiorców, polska przedsiębiorczość będzie zawsze „walać się po kątach”, a działalności gospodarcze zostaną przeniesione do innych krajów.

 

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.