Doganiamy świat

O promocji kraju poprzez sport, roli marzeń i determinacji w drodze na szczyt i o walorach Polski i Polaków z Zofią Klepacką, windsurferką, mistrzynią i dwukrotną wicemistrzynią świata w olimpijskiej klasie RS:X, brązową medalistką XXX letnich Igrzysk Olimpijskich w Londynie, rozmawia Kamil Broszko.

 

Kamil Broszko: Czy polski sport może promować Polskę na świecie?

Zofia Klepacka: Jak najbardziej – promuje. Szczególnie dotyczy to startów w imprezach międzynarodowych, typu puchary świata, mistrzostwa świata czy mistrzostwa Europy albo co cztery lata igrzyska olimpijskie. Wydaje mi się, że państwo inwestuje w sportowców, bo wie, że nie ma lepszej promocji niż medalista na najwyższym podium, polska flaga w tle, „Mazurek Dąbrowskiego” i pokazanie tego wszystkiego w skali międzynarodowej.

KB: Warunkiem dobrej promocji olimpijskiej jest wynik, który wyróżnia w ogólnoświatowej skali. Po ostatnich igrzyskach olimpijskich pojawiały się komentarze, że jak na niemal 40-milionowy kraj przywozimy za mało medali.

ZK: Zawodzi system dotowania sportu, który funkcjonuje w Polsce. U nas jest tak, że inwestuje się pieniądze w sportowców dwa lata przed igrzyskami. To jest nieefektywne. Pieniądze powinny być inwestowane w najmłodszych, cykl szkoleniowy powinien obejmować dzieci w wieku siedmiu czy ośmiu lat. Od tego momentu za przyszłym zawodnikiem powinny iść pieniądze. Tak się tworzy sportową potęgę. Natomiast  w  Polsce to rodzice muszą płacić za zajęcia dzieci, dopiero gdy zawodnik ma jakieś wyniki, to dostaje dofinansowania. Ale postęp jest możliwy. Wystarczy spojrzeć na Anglików. Przed kilkunastoma laty nie byli rekordzistami w rankingu medalowym, a obecnie zajmują w nim trzecie miejsce. Zainwestowali w sport i rozbudowany cykl szkoleniowy najmłodszych zawodników. Nawet jeśli pieniądze są nieograniczone, to pozostaje jeszcze kwestia czasu. Rok to za mało. Trzeba myśleć perspektywicznie, aby zdobywać medale. Jeśli chodzi o ostatnią olimpiadę, to uważam, że jak na generalny poziom sportu w Polsce, nie zdobyliśmy ich mało.

KB: Uprawiasz dyscyplinę, która nie jest na szczycie, jeśli chodzi o publiczną rozpoznawalność i popularność.

ZK: To się zmienia w ostatnich latach. Na imprezach rangi mistrzostw świata i wyższej towarzyszy nam helikopter, który filmuje wyścigi z powietrza. Dostajemy nadajniki GPS i dzięki temu  widzowie  mogą śledzić w internecie nasze  zmagania. Redaktorzy i organizatorzy imprezy starają się jakoś promować dyscypliny żeglarskie, więc z naszej perspektywy kierunek jest dobry. Oczywiście nie osiągniemy rozgłosu na poziomie piłki nożnej czy koszykówki. Na igrzyskach olimpijskich są tzw. złote konkurencje i reszta. Do najpopularniejszych należy pływanie, gimnastyka, lekkoatletyka; to są takie dyscypliny, które łatwo pokazać i są efektowne w odbiorze medialnym, i przy nich są sponsorzy i pieniądze. Natomiast ja nie narzekam. Również od paru lat mam sponsorów – jest to Polska Grupa Energetyczna – i jakoś dajemy radę. Ta współpraca jest dość owocna i mam nadzieję, że tak będzie dalej. Trudno jest żeglarzom znaleźć sponsorów, na pewno trzeba coś sobą reprezentować i mieć już jakieś wyniki na arenie międzynarodowej.

KB: A czy to nie jest niepoważne albo nawet przykre dla ciebie, że do dyscypliny sportowej, w której nie osiągamy sukcesów, czyli do piłki nożnej, płynie szeroki strumień pieniędzy, a dla innych sportowców, nawet osiągających sukcesy, często brakuje środków?

ZK: Przykro nie jest, bo nasz sport jest „megazajawkowy”. Tego się generalnie nie robi dla pieniędzy. Świetnie to widać za granicą. Ludzie mieszkają w busach, namiotach, są szczęśliwi i jedynym ich zmartwieniem jest to, czy będzie wiało; ten sport jest ich miłością i pasją. Oczywiście nie ukrywam, że pieniądze są potrzebne w dzisiejszych czasach. Mamy swoje rodziny i też się martwimy o ich utrzymanie, więc trzeba zarabiać. Kiedy uprawia się dyscyplinę olimpijską i zdobywa medal, to idą też za tym pieniądze. Natomiast gdy oglądam piłkę nożną i widzę, jaki poziom reprezentują piłkarze, to rzeczywiście trochę denerwuje, że oni mają wszystko – jeżdżą z nimi kucharze, masażyści, fizjoterapeuci – a my np. musimy wrócić i sami ugotować obiad, musimy o wszystko sami zadbać. Nie ma takich pieniędzy, jakie są w piłkę nożną pompowane.

KB: Pochodzisz z Warszawy i zaczęłaś trenować dyscyplinę, która nie jest, że się tak wyrażę, naturalna dla tego miejsca. Warszawa nie jest otoczona oceanami, nie jest półwyspem, nie jest jakaś wyjątkowo wietrzna.

ZK: Jestem z Marszałkowskiej, z serca Warszawy. Nie było łatwo trenować windsurfing. Na Wale Miedzeszyńskim jest klub. Treningi odbywały  się nad Zalewem Zegrzyńskim  w weekendy. Trzeba tam jakoś dojechać, to ponad 40 kilometrów. Teraz pływam na takim poziomie, że dużo podróżuję i mogę trenować na różnych akwenach, ale śmiało można zaczynać od minimalnych warunków, by zostać wielkim sportowcem. Za każdym razem podkreślam, szczególnie gdy rozmawiam z dziećmi, że mimo przeciwności losu można osiągnąć sukces. Podaję swój przykład. Mam dość daleko nad morze, ale trenuję windsurfing i jestem mistrzem świata.

KB: I pokonujesz zawodników z Sydney, z Miami, dla których deska była może pierwszą rzeczą, z którą zetknęli się po urodzeniu…

ZK: Rywalizowałam z ludźmi, którzy mieszkają 200 metrów od morza, non stop mają ciepło i wiatr – świetne warunki. Pamiętam, jak w szkole wyglądałam przez okno, patrzyłam, czy wieje wiatr, analizowałam prognozy i gdy tylko były dobre warunki, to ruszałam popływać nad Zalew Zegrzyński. A jeśli była dobra pogoda przez kilka dni, to jechało się nad morze. Mimo że pochodzę z Marszałkowskiej, to byłam zawsze zmobilizowana i gotowa, aby dojechać na trening, siedzieć dwa miesiące w Pucku i pływać po osiem godzin dziennie. Wierzyłam, że kiedyś pojadę na zawody i będę mistrzem świata. Może też my, jako Polacy, trenując taką egzotyczną dla nas dyscyplinę, bardziej ją doceniamy, bo musimy podjąć więcej starań niż ludzie, którzy mają doskonałe warunki na wyciągnięcie ręki.

KB: Nawet jeśli na co dzień nie trenujecie w strojach reprezentacji, to nieustannie odnosicie się pewnie myślami do momentu dekoracji medalowej, podczas której symbolika narodowa jest już nieodłączna.

ZK: Kiedy noszę strój reprezentacji, czuję wyjątkową dumę, że jestem Polką, mogę mieć orzełka na piersi, reprezentuję Polskę i wszystkich rodaków, mogę swoim wysiłkiem walczyć o dobre imię Polski. Sport dlatego jest taki piękny, bo w warunkach pokojowych, w warunkach zdrowej rywalizacji, wśród sportowców z całego świata mogę czuć się dumna z tego,  że jestem Polką. Tym bardziej, że znam naszą długą historię, w której nasi dziadkowie i pradziadkowie przelewali krew, abyśmy byli niepodległym państwem i zachowali swoją kulturę, tradycję i wolność. Szanuję to.

KB: A nie odnosisz wrażenia, że taki historyczno-patriotyczny punkt widzenia jest trochę w zaniku?

ZK: Coraz mniej młodych ludzi szanuje swój kraj, ale to też nie jest ich wina. Może wartości przekazywane przez rodziców i środki masowego przekazu powinny być inne. Wiele osób wstydzi się za Polskę, miedzy innymi wielu polityków i ludzi kultury. Może powinniśmy zacząć od samej góry, aby to zmienić. Natomiast jest też dużo ludzi młodych, którzy naprawdę są wychowani w dobrych wartościach i w duchu szanowania Polski.

KB: Prowadzisz działalność popularyzującą sport wśród dzieci, które w przeszłości nie uzyskały takiego wsparcia społecznego, jakie powinny.

ZK: Kiedy spotykam się z dziećmi, moim celem jest zarazić choć jedną osobę moją „zajawką”. Uświadamiam im, że można robić w życiu coś fajnego, osiągnąć cele nawet pozornie niemożliwe. Spotykam młodzież, która często nie ma perspektyw, żyje z dnia na dzień, często jest załamana, wpada w przeróżne używki, etc. Rodzina, społeczeństwo traci taką osobę. Nie wstydzę się powiedzieć im ani komukolwiek, że pochodzę z warszawskiego Śródmieścia, z szarego podwórka, z miejsca, gdzie nie dostaje się wszystkiego na tacy. Wydaje mi się, że niektórzy po rozmowie ze mną nabierają wiary w siebie.

KB: Dlaczego udzielasz się w taki sposób? Masz poczucie, że trzeba coś oddać? A jeśli tak, to komu? Społeczeństwu? Polsce?

ZK: Nie mam poczucia, że muszę coś oddać. Natomiast chcę się dzielić umiejętnościami. Tak mnie rodzice wychowali. Niektórzy zawodnicy swoich trików sportowych strzegą jak największej tajemnicy. A ja uważam, że wymieniając z innymi poglądy czy informacje, można dużo zyskać. Człowiek się uczy przez całe życie. Ja też się uczę od tych najmłodszych.

KB: Dużo podróżujesz, obserwujesz świat. Jaka wartość Polski lub Polaków jest atrakcyjna na tyle, żeby ją promować za granicą?

ZK: Uważam, że jesteśmy bardzo rodzinni, tworzymy wspólnotę. Nasza kadra na zawodach cały czas spędza razem: trenujemy, śmiejemy się, chodzimy na obiad. Natomiast często zawodnicy innych krajów w ramach jednej kadry dosłownie się nienawidzą. Są na tych samych zawodach i nie trenują razem, obgadują się, unikają siebie. Na naszą kadrę wszyscy patrzą z dużym podziwem i poszanowaniem, bo mimo tego, że rywalizujemy na wodzie, to trzymamy się razem jako grupa.

KB: Kiedy obcokrajowcy pytają o Polskę, to o czym opowiadasz?

ZK:  O pięknej przyrodzie – górach, morzu, Mazurach. O czterech porach roku, to też jest supersprawa. Oraz o bogatej historii. Kiedy przyjeżdżają do mnie koledzy z zagranicy zawsze najpierw pokazuję im Warszawę, miejsca ważne dla Polaków. W czasie odwiedzin kolegów z Izraela pokazałam im również miejsca ważne dla nich. Najpiękniejsza w Polsce jest przyroda i historia. Mam o czym opowiadać. Gości z zagranicy zabieram w góry albo nad morze. Odwiedzamy restauracje, w których podają polskie jedzenie – zawsze wszystkim smakuje. Wszyscy, którzy przyjeżdżają na organizowane w Polsce mistrzostwa Europy czy puchary, zawsze są pozytywnie i przyjaźnie nastawieni. Nasz kraj się podoba. Wiele osób jest zaskoczonych. Myślą, że Polska to jakieś nudy. Później nagle okazuje się, że nie jesteśmy krajem zacofanym, że ludzie są otwarci. Nie ma to jak gościnna słowiańska dusza. Ja się kilkakrotnie zawiodłam, kiedy byłam za granicą i nikt mi nie pomógł. Kiedyś się wszystkiego wstydziliśmy, zacofała nas komuna – dosłownie we wszystkim. Nie pozwalano nam wyjeżdżać, zamknięto granice. Widząc Zachód, otwieraliśmy buzie z wrażenia. Nie rozwijaliśmy się, staliśmy w miejscu. Ale dziś spokojnie doganiamy cywilizacyjnie świat; nie wiem, czy już nie jesteśmy lepsi…

 

 

Czytaj także

Najciekawsze artykuły i wywiady wprost na Twoją skrzynkę pocztową!

Administratorem Państwa danych osobowych jest Fundacja Best Place Europejski Instytut Marketingu Miejsc z siedzibą w Warszawie (00-033), przy ul. Górskiego 1. Z administratorem danych można się skontaktować poprzez adres e-mail: bestplace@bestplaceinstitute.org, telefonicznie pod numerem +48 22 201 26 94 lub pisemnie na adres Fundacji.

Państwa dane są i będą przetwarzane w celu wysyłki newslettera, na podstawie prawnie uzasadnionego interesu administratora. Uzasadnionymi interesami administratora jest prowadzenie newslettera i informowanie osób zainteresowanych o działaniach Fundacji.

Dane osobowe będą udostępniane do wglądu dostawcom usług IT w zakresie niezbędnym do utrzymania infrastruktury IT.

Państwa dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie przez okres istnienia prawnie uzasadnionego interesu administratora, chyba że wyrażą Państwo sprzeciw wobec przetwarzania danych w wymienionym celu.

Uprzejmie informujemy, iż przysługuje Państwu prawo do żądania od administratora dostępu do danych osobowych, do ich sprostowania, do usunięcia, prawo do ograniczenia przetwarzania, do sprzeciwu na przetwarzanie a także prawo do przenoszenia danych (o ile będzie to technicznie możliwe). Przysługuje Państwu także możliwość skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych lub do właściwego sądu.

Podanie danych jest niezbędne do subskrypcji newslettera, niepodanie danych uniemożliwi wysyłkę.